U nas jelenie odzywały się już pod koniec sierpnia. Wystarczyło pojechać wieczorem w odpowiedni rejon Puszczy, aby je usłyszeć. We wrześniu bywały takie dni, że ryki grzmiały przez całą dobę, ale czasem też trwała cisza, nawet nocą - widocznie jelenie przenosiły się na ten czas w inne miejsce. Jeździłem do lasu oglądać i słuchać ten spektakl, zwłaszcza, że pogoda dopisywała. Ale to nie jelenie były głównym obiektem moich obserwacji. Szukałem przede wszystkim myśliwych. Oni polowali na jelenie, a ja polowałem na nich. Byłem zatem na szczycie łańcucha troficznego - tak mi się skojarzyło;) Miałem zamiar sfilmować na żywo strzał do byka. W tym roku jednak, podobnie jak w ubiegłym, nie znalazłem zbyt wielu ku temu okazji. Po pierwsze dlatego, że z braku czasu do Puszczy jeździłem tylko w weekendy, a i tak mimo wolnych dni myśliwi nie zawsze byli obecni. Gdybym robił wypady codziennie (w tygodniu też polują), to może wtedy coś bym nakręcił. Niestety obowiązki mi na to nie pozwalały. Po drugie, tym razem nie miałem nikogo do roli pomocnika-obserwatora, który udzielałby informacji o ruchach myśliwych w dość rozległym terenie. Cały wywiad spadł na moje barki, co pochłaniało masę czasu i skutecznie ukróciło docelowe działania. Jedyny łup z tegorocznych jelenich godów to martwy dzik spod ambony.
Podczas trwania rykowiska, w terenie zjawiałem się ok. godziny 17, czyli wtedy, gdy przypuszczalnie przyjeżdżali myśliwi. Sam w czasie takich wypraw nigdy nie używałem samochodu ani nawet motoru, bo te pojazdy za bardzo zwracają uwagę. Większe odległości pokonuję rowerem. W moim przypadku jest to konieczne, bo operuję w takim rejonie gdzie ambony z których się poluje są rozrzucone na przestrzeni kilku kilometrów w podmokłych, trudno dostępnych miejscach. Rower łatwo ukryć, a nawet przenieść go przez bagno, czego nie można powiedzieć o maszynach silnikowych. Po przyjeździe trzeba od razu sprawdzić punkty szczególnie odwiedzane przez myśliwych, by dowiedzieć się, gdzie tego wieczoru urządzą sobie zasiadkę. Nie ma bowiem sensu trwać przez całą wieczność pod jedną amboną i czekać aż ktoś raczy tam zawitać. W ten sposób marnuje się tylko okazje. kiedyś tak robiłem, że obserwowałem wcześniej upatrzone miejsce, zaś po jakimś czasie nocny spokój rozdzierał huk kilkaset metrów dalej... Po fakcie nie było sensu jechać i namierzać dokładnej lokalizacji wystrzału. Dlatego chcąc wykonać dobre zdjęcia, to trzeba ciągle być w ruchu, aby nie przegapić żadnej ciekawej sytuacji.
W skutecznym podglądaniu myśliwych kluczowe znaczenia ma opanowanie umiejętności skrytego poruszania się. Wywiadowca musi tak operować w otoczeniu, aby widzieć to, co go interesuje i jednocześnie nie być zauważonym. Kto zostanie zdemaskowany, zwłaszcza w położeniu jednoznacznie wskazującym na szpiegostwo, ten może zapomnieć o powodzeniu akcji, przynajmniej tego dnia. Długofalowe konsekwencje podobnych wpadek mogą być takie, że myśliwi zwiększą czujność, albo nawet będą chcieli urządzić zasadzkę jak na kłusownika. Ten drugi scenariusz jest bardzo niebezpieczny, dlatego nie wolno im dawać pretekstu do realizacji zdecydowanych działań. Osobiście nigdy nie zostałem przyłapany w trakcie podglądania, ale wielokrotnie spotykałem myśliwych kiedy jechałem leśnym duktem, albo gdy specjalnie nie ukrywałem swojej obecności. W takich sytuacjach jestem zły na siebie jeśli wypatrzę ich zbyt późno, aby się wycofać. Parę tygodni temu miałem ciekawe spotkanie... Szedłem lasem obok szlaku, niedbale stawiając kroki, tak że liście i gałęzie czyniły bezmiar hałasu. W pewnej chwili docieram do leśnego skrzyżowania (jakieś 50m ode mnie), a na nim stoi auto. Daję jeszcze parę kroków naprzód by dostrzec przy nim dwie osoby. Między drzewami widzę, jak jedna z nich podnosi lornetkę do oczu i spogląda w moim kierunku. Wtedy już wiedziałem, że zostałem odkryty. Ponieważ sezon grzybowy jeszcze trwał, dlatego wpadłem na pomysł by udawać (dla niepoznaki) amatora tychże specjałów. W kilka minut później zdecydowałem się wyjść na drogę i ruszyłem w ich kierunku. Zaciekawiło mnie, kto był tak czujny aby zwrócić uwagę na szelesty dobiegające z lasu. Zgodnie z przewidywaniami byli to myśliwi, jednego z nich miałem już okazję spotkać rok wcześniej. Zamieniliśmy kilka słów, kulturalnie, bez złośliwości. Jeśli oni nie kozaczą, to ja też zachowuję spokój. Jednak unikam ich kiedy tylko się da. Co innego z kłusownikami... Te łotrzyki z wiadomych względów nie poskarżą się władzom kiedy ktoś im zabierze sarenkę... Będzie o nich za jakiś czas. Niestety ale sam nieraz bywam mylony z kłusownikiem, co jest bardzo krzywdzące. Nieustanna zabawa w ciuciubabkę z leśnikami, myśliwymi i strażą leśną jest męcząca. Nie szukam zaczepki z legalną działalnością (aczkolwiek pewnych rzeczy nienawidzę), dlatego wystarczy, że będą trzymali się ode mnie z daleka.
Sezon dopiero się rozkręca. Kiedy tylko znajdę wolny czas, ruszę na bojowo do pilnowania "gorących" ostępów lasu. Wprawdzie wolałbym, aby jak najmniej zwierząt straciło życie. Jeśli jednak los zadecyduje inaczej, to lepiej się stanie, gdy ich zwłoki ostatecznie wpadną w moje ręce.
13 października 2014
Nieopodal ambony