Nie jestem amatorem rekreacyjnych spacerów po zamarzniętych jeziorach. Na lód wchodzę tylko wtedy, gdy naprawdę istnieje uzasadniona potrzeba. Zazwyczaj taką względną koniecznością jest chęć skrócenia sobie drogi. No bo wiadomo, że po co lecieć na około, skoro można po lodzie przeciąć jezioro w linii prostej. Teoretycznie wszystko jest łatwe i przyjemne. W praktyce jeśli źle ocenimy grubość lodu, na który wkraczamy, wtedy co najmniej skończy się na zimnej kąpieli...
Lód najszybciej tworzy się przy brzegu, w miejscach osłoniętych od wiatru. Otwarta przestrzeń jeziora zamarza najpóźniej, ale z czasem grubość tafli lodowej staje się tam najgrubsza i utrzymuje się najdłużej. Od tej reguły są pewne wyjątki, o których zaraz powiem.
Dwa tygodnie nieustannego mrozu, to absolutne minimum konieczne do utworzenia warstwy lodu na tyle grubej (8-10 cm), aby utrzymała ciężar dorosłego człowieka. Rzecz jasna oprócz tego należy też uwzględnić typologię zbiornika. Na przykład jeziora głębokie i bezodpływowe z regularną linią brzegową pokrywają się lodem o jednolitej grubości na całym obszarze. W nich woda ulega szybkiemu wychłodzeniu i ustabilizowaniu w tzw. stagnacji zimowej, która nie ulega zaburzeniu. Dzięki temu cieplejsza woda (o temp. 4*C) z głębin zbiornika nie narusza spodniej struktury powstającego lodu.
Rzeki i strumienie prawie nigdy nie zamarzają w takim stopniu, aby dało się po nich chodzić.
Tafla lodu nigdy nie ma takiej samej grubości na jeziorach, do których wpadają rzeki i strumienie; występują mielizny, pasy trzcin, górki podwodne i wybijają przydenne źródła. W ich rejonach woda jest przemieszana. Warstwa lodu, o ile w ogóle tam się wytworzyła, jest cieńsza niż na obszarze z dala od nich.
W związku z powyższym trzeba z daleka omijać takie miejsca. Trudno powiedzieć o konkretnej odległości, ponieważ to zależy od specyfiki jeziora. Zwykle od razu widać po barwie lodu, jaką on mniej więcej ma strukturę i grubość. Najłatwiej pod tym kątem można ocenić lód czarny. Na nim dobrze zaznacza się gradacja odcieni, zwłaszcza mlecznobiałych oczek - miejsc bardzo niebezpiecznych, pod którymi biją źródła. Ważne jest, aby oprócz tego bacznie zwracać uwagę na odgłosy, które lód wydaje. Wszelkie trzaski pod stopami, zwłaszcza zbliżając się do obszarów podwyższonego ryzyka, to sygnał aby zawrócić po własnych śladach.
Wchodząc na lód we dwóch i więcej osób ważne jest, aby nie iść obok siebie, tylko zachowując dystans kilku metrów. Dzięki temu ciążar rozkłada się na większej powierzchni zmniejszając tym samym ryzyko załamania się lodu.
Świeże otwory wywiercone przez wędkarzy - znak, że lód w tym miejscu jest mocny.
Można przyjąć, iż tam gdzie nie ma przebarwień, jest już bezpiecznie - choć nie zawsze. Szczególnie zdradliwe są pomysły wkraczania na lód nieznanego zbiornika, który został pokryty świeżym śniegiem. W takich warunkach nie widać jak wygląda tafla lodowa i jej stan. Co najwyżej można dostrzec tzw. oparzeliska, czyli obszary niezamarzniętej wody. One jednak nie są wszystkimi pułapkami, które mogą się kryć na takim jeziorze. Sam nigdy nie wchodzę na pierwszy lód, kiedy brak jest na nim wcześniejszych śladów obecności człowieka.
Najpewniejszym sposobem przechodzenia zamarzniętych jezior jest poruszanie się trasą sprawdzoną przez innych ludzi. Kiedy lód osiąga dostateczną grubość niemal zawsze na zbiorniku przebywają wędkarze podlodowi. Jeśli nie ma nikogo, np. wieczorem, a lód jest bez pokrywy śnieżnej, trzeba starać się wypatrzeć oznaki ich niedawnej bytności. Zwykle są to niewielkie kopczyki powstałe po wierceniu otworów.
Strzałka pokazuje kierunek wpływu rzeki do jeziora. Dalej, wzdłuż trzcin ciągnie się pas otwartej wody z wyraźnie odznaczającym się kruchym lodem.
W wyjątkowych sytuacjach, np. podczas ucieczki można pokonać nawet zbiornik skuty lodem tak cienkim, że nie utrzyma on stojącego człowieka. Tą metodą jest czołganie się, które rozkłada ciężar na większej powierzchni i tym samym uniemożliwia załamanie lodu. Do uskutecznienia tego wyczynu niezbędna jest duża sprawność fizyczna i wspomaganie się przynajmniej nożem jako kolcem lodowym.
Co robić, jak się zachować, gdy już dojdzie do załamania się lodu pod nami? - Każdy kto wchodzi na zamarznięty zbiornik powinien z góry obstawiać taką ewentualność. Mentalne przygotowanie pozwoli uniknąć paniki; bezładnego szamotania w przeręblu i utraty sił. W sytuacji awaryjnej należy przede wszystkim rozłożyć ręce, co zapobiegnie wpadnięciu pod lód. Następnie za pomocą kolców albo noża (które to narzędzia muszą być umieszczone na piersi i koniecznie przywiązane linką do np. przedramienia), trzeba podjąć starania, by wydostać się z powrotem na lód. Da się to zrobić, o ile tafla lodowa jest dostatecznie wytrzymała. Lód poniżej 4 cm raczej będzie się załamywać, przez co konieczne jest wyrąbywania sobie korytarza, aż do samego brzegu. Z tym nie ma żartów. Od chwili wpadnięcia w przerębel z wodą 0*C, do końca realnej szansy na samodzielne wydostanie się z niej, jest góra 30 minut. Potem już nie ma na to siły.
Jeśli w ogóle uda się wydostać z pułapki, nie pozostaje nic innego, jak biec do najbliższej kwatery. Istotne jest, aby nie ściągać mokrego ubrania. Lepiej maszerować tak, aniżeli w samych majtkach na mrozie. Mokra odzież mimo wszystko zachowuje pewne własności izolacyjne, tym samym zapobiegnie błyskawicznym odmrożeniom (zakładając, że temperatura powietrza jest ujemna). Oczywiście należy traktować je jako absolutne minimum, konieczne by dotrzeć do miejsca, gdzie otrzymamy pomoc.
Jeziora z taflą ukrytą pod warstwą śniegu zawsze są niebezpieczne. W oddali widoczne szare przebarwienia, potencjalnie zwiastujące słaby lód. Zdjęcie wykonałem stojąc na ścieżce wydeptanej przez wędkarzy.
Osobiście nigdy nie skąpałem się w przerębli, ale nauczony wypadkami innych pechowców unikam wchodzenia na skute lodem jeziora i rzeki. Lepiej nadłożyć drogi, niż potem wpakować się w pułapkę, z której może nie być wyjścia.
Czarny, pierwszy lód. Teoretycznie najbezpieczniejszy, o ile ktoś umie go czytać.