Na podstawie tego przykładu opiszę co robić, gdy nie ma możliwości aby zwierzę pochować na przygotowanym cmentarzu. Często bowiem zdarza się, że ich zwłoki znajdujemy w miejscach - delikatnie mówiąc - nie godnych na urządzanie jakichkolwiek grzebalisk, a zaistniała sytuacja nie pozwala na przeprowadzenie obrzędów w normalnym trybie. Dzieje się tak np. wtedy, gdy cmentarz znajduje się w dużej odległości od miejsca znalezienia ciała lub gdy samo zwierzę jest zbyt wielkie i nie ma pod ręką środków transportu aby je zabrać.
12-IV-2012
Tym razem przytrafił mi się pochówek sarny. Znalazłem ją w przydrożnym rowie. Uszkodzenia ciała, szczególnie zmiażdżony zad i połamane nogi niezbicie wskazywały na potrącenie przez samochód, prawdopodobnie ciężarowy bo na jezdni nie było znać śladów hamowania ani żadnych innych oznak kolizji.
Chyba było dziełem przypadku, że tego dnia jako drogę powrotną wybrałem trasę która była dla mnie najmniej wygodna. Ta niedogodność polega przede wszystkim na tym, że bez przerwy panuje tam wielki ruch, natomiast stan nawierzchni (jest bardzo wąska i poszczerbiona) sprawia, że jazda po niej rowerem jest bardzo niebezpieczna. Zawsze kiedy muszę tamtędy przejeżdżać, to najczęściej wzdłuż piaszczystego pobocza. Pomimo tych tragicznych warunków, coś mnie jednak tknęło aby i tym razem wybrać się tą drogą.
Jak wcześniej pisałem sarnę znalazłem w rowie odwadniającym. Szczęście w nieszczęściu, że leżała na wysokości lasu - jeśli w ogóle można to było nazwać lasem. Po jednej stronie jezdni rósł sosnowy młodnik, a po drugiej - wysokopienne drzewa...
Tu muszę zrobić przerwę aby wyjaśnić pewną ważną kwestię.
Chodzi mianowicie o to, że często trzeba się liczyć z sytuacjami kiedy zwłoki leżą w pobliżu miejsc zabudowanych np. wsi czy osiedli. W takich przypadkach trudno uniknąć spojrzeń i uwag ciekawskich gapiów, bo zbieranie niejednokrotnie nadgniłych szczątków zwierząt jest dla ludzi zajęciem co najmniej dziwacznym. Ja szczerze przyznaję, że krępuję się za każdym razem kiedy muszę to robić na oczach ludzi. Podobne odczucia są wówczas zrozumiałe, bo nikt nie chce być uznanym za wariata. Należy jednak pamiętać, że jest to jedna z tych sytuacji gdy przekonanie o swojej teriantropii jest wystawiane na próbę. Wtedy poznajemy nasze prawdziwe oblicze, kiedy musimy coś dać od siebie, wykazać poświęcenie w mniejszym lub większym stopniu. Wstydzić się można, ale ważne jest, aby nie stchórzyć i mimo kpin czy szyderstw - robić swoje. Niestety często się zdarza, że wielu zadeklarowanych "zwierzołaków" unika wysiłku nie tylko w sprawie pogrzebów, ale również i innych wypadkach kiedy żywe zwierzęta potrzebują pomocy. Opowiem o nich innym razem.
Tak więc wracając do naszej sarny - leżała w okolicy która niezbyt nadawała się (bynajmniej w moim odczuciu) na urządzenie jej pochówku. Niby to był las - a ściślej mówiąc - monokultura sosnowa posadzona ludzką ręką której daleko do naturalności. Odprowadzanie duchów zwierząt i chowanie ciał powinno się odbywać w miejscach jak najbardziej dzikich. Dzisiaj niestety w wielu regionach naszego kraju i świata, takich obszarów w ogóle nie ma lub ich znalezienia jest bardzo trudne. Drugą niedogodnością jest fakt, że w tamtym lesie kręci się sporo osób, szczególnie w sezonie grzybowym. Na dodatek w odległości niespełna 1,5 km znajduje się duży zakład przemysłowy, zaś 500 metrów na zachód przebiega linia kolejowa.
Niekorzystne położenie sprawia, że trzeba się uciec do środków zastępczych, tak jak to robią ludzie np. w czasie wojny, gdy urządzają prowizoryczne mogiły dla poległych żołnierzy. My powinniśmy postępować podobnie.
W takich przypadkach, kiedy nie ma możliwości odprawienia ceremoniału tak jak się należy, wystarczy odciągnąć ciało zwierzęcia tak aby nie pozostawało na widoku. Kiedy leży przy drodze, to zabrać je od niej jak najdalej - w pole, las czy bagno (w zależności od okolicy). Jeżeli miejsce jest często nawiedzane przez ludzi, to najlepiej umieścić je w zaroślach lub wysokiej trawie. Ja moją sarnę przeniosłem ok. 100 m od drogi w głąb lasu. Pogrzeb urządziłem nazajutrz (w dniu w którym ją znalazłem, nie miałem aparatu by to udokumentować). Wokół ciała ustawiłem płotek z suchych gałązek. W miejscach rzadko uczęszczanych przez ludzi, to w zupełności wystarcza. Jeżeli istnieje możliwość, dobrze jest całość przykryć stosem liści i konarów.
4-V-2012
Dzisiaj znowu natknąłem się na sarnę, tym razem - kozła. Jechałem sobie rowerem w pewnej sprawie z Kozienic do Głowaczowa i znalazłem ją w pobliżu mostu na rzece Radomce. Leżała w odległości około 6 m od jezdni, a więc dość daleko. Nasunęło mi to na myśl dwa różne warianty co do długości jej śmierci. Pierwszy zakładał, że jej ciało zostało odrzucone tak daleko siłą uderzenia, a więc "zejście" prawdopodobnie musiało być szybkie. Według drugiej wersji, mogło być tak, że sarna po zderzeniu z samochodem miała szansę jeszcze żyć i odczołgała się jak najdalej od drogi by tam umrzeć. Na zdjęciach widać, że urwało jej całą tylną nogę, poza tym nie stwierdziłem żadnych zewnętrznych obrażeń.
I tym razem, podobnie jak w przypadku pierwszej sarny - nie miałem możliwości aby jej stamtąd zabrać. Trzeba było zatem pochować ją na miejscu. Ponieważ rejon w którym zmuszony byłem tego dokonać to pradolina rzeczna, dlatego za tymczasowy jej grobowiec wybrałem bagniste wgłębienie w ziemi. Przygotowałem tam tradycyjnie - legowisko z liści otoczone płotkiem z gałęzi. Było ono oddalone od drogi ok. 50 metrów. Uważni czytelnicy będą się pewnie pytać, czy to nie za blisko i czy szum samochodów nie będzie przeszkadzać duchowi sarny ? Otóż wyjaśniam, że kiedy ciało się rozłoży i pozostaną same kości, wówczas wrócę w to miejsce by je zabrać i przewieźć do Puszczy. Jak na razie czekam na 3 sarny, 1 bobra i 1 jeża. W jaki sposób przenosi się szczątki zwierząt... pokażę przy innej okazji.
Tak na marginesie warto wspomnieć o burzy która złapała mnie w drodze powrotnej i totalnie zlała moją osobę. Wiedziałem że to się może tego dnia przytrafić - ale cóż, bywają sytuacje kiedy trzeba podołać obowiązkom w niesprzyjających warunkach.
Beria,
1-5/V/2012