Pogrzeb Łosia, Lisa i Sowy

W ciągu swojego życia pochowałem już tyle zwierząt, że nie sposób ich wszystkich policzyć. Były wśród nich: lisy, kuny, sarny, zające, borsuki i inne. Większość zginęła potrącona przez samochody. Często jeżdżę rowerem i niemal zawsze jak się gdzieś wybiorę, to muszę znaleźć któreś z nich. Oczywiście za każdym razem staram się je pogrzebać. Pół biedy, gdy przytrafi się to zimną porą roku. W lecie natomiast często towarzyszy temu potworny zapach i robactwo. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić.
Pokażę Ci, czytelniku jak taki pochówek wygląda od strony praktycznej. Zobaczysz ile nieraz wysiłku to kosztuje. Nie to żebym się chwalił, ale może w ten sposób zachęcę również Ciebie do tego typu praktyk. Tym razem wszystko odbywa się zimą, więc nie będzie żadnych obrzydliwości.
Zastanawiasz się pewnie czy nie boję się różnych chorób, które mogą z tego wyniknąć? Nie, nie boję się. W prawdzie byłem już parę razy jedną nogą w grobie, ale zawdzięczam to jedynie ludziom.

3-II-2012
Tego dnia, już późnym wieczorem, natknąłem się w środku lasu na martwego łosia. Leżał na zapuszczonej, mało uczęszczanej drodze. Jak widać lisy i kuny zdążyły już go ponadgryzać. Trudno dokładnie powiedzieć, co spowodowało jego śmierć. Raczej wykluczam działalność ludzi. Gdyby zabili go kłusownicy (łosie są objęte całorocznym moratorium i nie można na nie legalnie polować) to z pewnością od razu by go zabral lub w dzień po zabiciu. Nie zostawiliby takiej zdobyczy na drodze bez opieki. Łoś natomiast musiał już tam leżeć co najmniej od półtora tygodnia. Wskazują na to ślady śniegu którym był lekko przyprószony. Śnieg ostatni raz padał w mojej okolicy (Puszcza Kozienicka) jakieś 2 tygodnie temu od czasu kiedy go znalazłem.

no image

Z pewnością nie uśmierciły go zdziczałe psy, gdyż te - jak wiadomo - atakowałyby tak wielką zdobycz głównie w nogi. W tym wypadku - widać to na zdjęciach - nie znać na nich najmniejszych uszkodzeń. Ubytki w tkankach na szyi i jej okolicach to skutki żerowania drobnych drapieżników już po jego śmierci.
Wydaje się zatem, że umarł na jakąś chorobę i w osłabieniu nie wytrzymał siarczystych mrozów które się utrzymują od początku ubiegłego tygodnia (każdej nocy temperatura u nas spadała poniżej -20 stopni).
Kiedy go znalazłem, to od razu wiedziałem że muszę urządzić mu w jakiś sposób pochówek. Najważniejszą rzeczą jaką należało uczynić, to usunąć jego ciało z drogi i ukryć jak najgłębiej w zaroślach aby nikt go więcej nie znalazł.
Tego samego dnia nie mogłem już tego zrobić. Byłem tak wyczerpany i przemarznięty jazdą rowerem po bezdrożach przy 20 stopniowym mrozie, że nawet nie miałem siły by odwrócić jego ciało na drugi bok.

4-II-2012
Na drugi dzień, w sobotę, sytuacja wyglądała podobnie. Musiałem pojechać rowerem w pewnej sprawie do sąsiedniej miejscowości. W drodze powrotnej nadłożyłem trasy i udałem się do lasu do mojego łosia. Kiedy dotarłem na miejsce, było już kompletnie ciemno i tylko Księżyc w pierwszej kwadrze oświetlał mi drogę.
Jak wcześniej mówiłem, także wtedy nie byłem w stanie oderwać go od ziemi. Był porządnie przymarznięty do podłoża, a skostniałych dłoni ubranych w dwie pary wełnianych rękawiczek, nie mogłem zmusić do wysiłku.
Tak się złożyło, że tego samego dnia, ale rano, udało mi się odnaleźć potrąconego przez samochód lisa. Był już martwy. Powiadomił mnie o nim brat, który w tym czasie tamtędy przejeżdżał i widział to zdarzenie. Ja kiedy tylko się o tym dowiedziałem, pojechałem od razu w to miejsce i go stamtąd zabrałem. Lisa miałem zamiar pochować w Puszczy, ale miejsce w którym dotychczas leżał było nie po drodze więc przywiozłem go do domu.

5-II-2012
Całą niedzielę przesiedziałem w domu by nabrać sił. Wiedziałem jednak, że muszę się spieszyć. Do pełni Księżyca pozostały zaledwie trzy dni, a ja koniecznie chciałem, aby symboliczny pochówek i rytualne odprowadzenie duszy łosia wraz z pozostałymi zwierzętami odbyło się w czasie, gdy Księżyc nabiera mocy. Wtedy szczególnie mocno można poczuć mistyczną aurę, która się wówczas realizuje. Byłoby zatem lekkomyślnością przegapić taką okazję.

6-II-2012
Łosia odprowadziłem w zaświaty dopiero w poniedziałek. Pojechałem do lasu pod wieczór, jak zwykle - rowerem (w jedną stronę ok. 10km). Kiedy dotarłem na miejsce, nastała już szarówka a Księżyc szykował się do wschodu. Była to ostatnia noc przed pełnią. Szczerze mówiąc ogarnęło mnie zdziwienie, że tak łatwo udało mi się oderwać jego przymarznięte ciało, być może dlatego, że byłem wypoczęty.

no image

Paradoksalnie okazało się to najprostszą czynnością jaką wtedy zrobiłem. O wiele więcej problemów miałem z przeciągnięciem 200kg cielska jak najdalej od drogi. Bez przesady mogę powiedzieć, że przesunięcie go na odległość niespełna 10 metrów zajęło mi ponad 3 godziny. To była prawdziwa droga przez mękę. Dziś jeszcze kiedy piszę ten tekst, czuję ból nadgarstków. Efekt końcowy nie jest zadowalający, ale najważniejsze, że udało mi się zaciągnąć go w niewidoczne miejsce.

no image

Chyba przypadek zrządził, że tej samej nocy, ale już w drodze powrotnej do domu znalazłem sowę przy trasie szybkiego ruchu. Złamane skrzydło i ślady krwi niewątpliwie wskazywały na potrącenie przez samochód. Leżała na poboczu i chociaż oślepiały mnie jadące z naprzeciwka pojazdy, to nie miałem problemu aby odróżnić ciało zwierzęcia od innych nieregularnych kształtów, które w nocy wydają się takie same. Nie zabrałem jej do domu. Zostawiłem na miejscu, tyle że w ukryciu. Wiedziałem że nazajutrz będę jechał tą samą drogą z lisem do lasu więc zabrałbym ją przy okazji.

no image

7-II-2012
Tej nocy Księżyc miał osiągnąć pełnię. Już od samego rana czułem podniecenie i robota leciała mi z rąk. Dodatkowo atmosferę niepokoju podsycała myśl, że w nocy muszę rytualnie pożegnać lisa - zwierzę, które jest moim teriotypem.

no image

Pochowałem ich już wiele, ale rzadko kiedy miałem okazję robić to przy pełni Księżyca. Z lisami jestem związany w szczególny sposób, dlatego każde wydarzenie z ich udziałem, jest dla mnie wielkim przeżyciem.
Kiedy wreszcie nastał wieczór, owinąłem lisa (trzymałem go dotychczas w garażu) w worek po zbożu i przywiązałem do bagażnika roweru. Nie było to trudne, bo jego ciało zesztywniało od mrozu.
Trochę się bałem aby w czasie jazdy przez okoliczne miejscowości, nie przytrafiły się jakieś nieprzewidziane problemy np. kontrola policji drogowej i wyrywkowa rewizja ( nieraz bywało, że mnie "repetowali"). Musiałbym wówczas stawać na głowie aby się wytłumaczyć z tego co robię i dokąd zdążam. Na szczęście obyło się bez przygód. Za miastem, jadąc już przez pola, zabrałem również sowę.

no image

Gdy dotarłem do lasu, ostatnie kilkaset metrów dzielące mnie od upatrzonego zawczasu miejsca pochówku pokonałem już pieszo. Dopóki szedłem leśnym duktem, musiałem zachować czujność, nawet wtedy, gdy zapadł już zmrok. Było to podyktowane tym, że istniało ryzyko napatoczenia się ludzi, których wolałbym nie spotkać - myśliwych i straży leśnej.
Samo miejsce wybrałem w sposób tradycyjny. W przypadku łosia, ze względu na jego wagę, nie miałem zbyt wielkiego pola do działania. Teraz jednak starałem się, aby było zlokalizowane w najbardziej zarośniętej partii lasu. W ciepłej porze roku jest to teren podmokły, a więc nie penetrowany przez ludzi. Takie obszary są ulubionymi siedliskami zwierząt, bo czują się tam bezpiecznie.

no image

Nie ulega zatem wątpliwości, że również tam chciałyby umrzeć. W takim właśnie cienistym zakątku i tym razem urządziłem im wieczne posłanie. Wbrew pozorom nie należy się tu spodziewać żadnych ekstrawagancji.

no image

Nie ma trumien, wieńców, pomników ani innych tego typu bzdur. To po prostu legowisko z gałęzi świerkowych. Wokół powinny być jeszcze wetknięte suche gałązki, ale ze względu na zamarzniętą ziemię pominąłem je.

no image

Oddanie szacunku dla ciała ma ułatwić duchowi zwierzęcia przejście do astralu. Trzeba jednak pamiętać, że nie zewnętrzne formalizmy są tu najważniejsze, lecz mistyczny wymiar ceremoniału. Teriantrop udowadnia w ten sposób swoją szczególną więź ze zwierzętami i zdobywa przychylność ich duchów. Wartość tego postępowania pozna dopiero po własnej śmierci, gdy sam znajdzie się w krainie umarłych by już na zawsze być z nimi.

Beria,
15-II-2012