Śmierć zwierzołaka

W końcu przyjdzie ta chwila, że trzeba będzie stoczyć się do grobu. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Po wypełnieniu zadań jakie życie stawia przed każdą istotą wszyscy musimy iść dalej. Jednak nie rodzimy się wyłącznie w celu realizacji czegoś tu na ziemi i ostatecznego rozpadu w niebyt, ale żeby żyć w nieskończoność (po śmierci). - Wiem, eschatologia to trudny temat. Wspomniałem o nim, bo już na wstępie tych rozważań chciałbym podkreślić jedną rzecz: sam fakt umierania ciała materialnego nie ma żadnego znaczenia, gdyż jest on naturalną koleją rzeczy. Natomiast ma znaczenie to, kiedy i jak się umiera.
Śmierć może nastąpić o czasie lub być przedwczesna; może być pełna dostojeństwa, ale może też przyjść w okolicznościach wielkiej hańby i upodlenia. Raczej nikt nie chciałby odejść ze świata zbyt szybko i w upokorzeniu. Natomiast każdy pragnie żyć jak najdłużej, do końca cieszyć się dobrym zdrowiem, by ostatecznie spokojnie umrzeć - wszyscy o tym wiemy. Jednak mało jest ludzi, którym dane było (lub będzie) dostąpić w pełni szczęśliwego życia (nie mówiąc już o zdrowiu) i przynajmniej lekkiej śmierci. Zwykle jest tak, że albo ma się jedno, albo drugie - oczywiście mówiąc w dużym uproszczeniu.

no image

Otulina mojej doliny śmierci. W drugiej połowie grudnia tamtego roku udałem się na "inspekcję" uroczyska, które znam od bardzo dawna. Gdyby z jakichś powodów trzeba było umierać, a siły nie pozwalały już na podróż w bardziej konkretne miejsce, to pójdę właśnie tam.

Jak nie umierać

Większość ludzi aby przeżyć musi wyciskać z siebie 7-me poty. "Mordują" się od rana do wieczora za przysłowiową miskę ryżu, reszta wypracowanego kapitału idzie w próżnię jako danina dla państwa i innych pasożytów. Zwykłym ludziom pewnie odpowiada taki układ (wszak nie widać masowych protestów), ale u zwierzołaków jest on nie do pomyślenia... Zatem najlepsze lata trzeba poświęcić na nie koniecznie lubianą i godziwie opłacaną pracę. To współczesne wysublimowane niewolnictwo nie pozwala zbytnio na rozwój osobisty/hobby etc. - aby ludzi nie popadali w refleksje nad tym, kto ich tak urządził. Człowiek spracowany i biedny nie ma siły myśleć, ani tym bardziej się buntować. Książęta-pijawki tego świata dobrze o tym wiedzą, dlatego nie dają wasalom zbyt wiele czasu dla siebie. Jedynie co jakiś czas łaskawie pozwolą na kilka dni urlopu oraz usilnie zachęcają do produkcji nowego pokolenia niewolników.
I tak - całe życie "zapieprz", praktycznie na kogoś (bynajmniej nie na swoją rodzinę). W międzyczasie można nabawić się chorób wynikających nierzadko z przepracowania (i nie tylko). W miarę upływu lat stopniowo ubywa sił. Potem przychodzi starość - nic strasznego, dopóki ciało i umysł pozwala na normalną aktywność. Ale im dłużej trwa życie, tym niestety jest ono co raz gorszej jakości. Po przekroczeniu pewnego wieku już niemal każdy na coś choruje. Zaawansowany starzec ma wielkie szczęście jeśli sam daje radę wykonać podstawowe czynności wokół siebie, zrobić zakupy czy nawet załatwić sprawy w instytucjach. Tacy ludzie, którzy do końca są samodzielni, by ostatecznie paść z powodu naturalnego zużycia organizmu albo nagłej niedyspozycji np. zawału serca (przynosi on szybką śmierć lecz nikt nie docenia tej łaski) należą do rzadkości.

no image

Zwierzęta mają w nim swoje stałe trasy wędrówek

Postęp medycyny sprawił, że ludzie żyją co raz dłużej - ale co to za życie... Zanim rozwinę wątek, chciałbym wspomóc się tu małą dygresją. Otóż chyba każdy we własnym mniemaniu uważa, że posiada godność (jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, aby ktoś twierdził inaczej). Ten przymiot można by rozpatrywać na wielu płaszczyznach, dlatego teraz wymienię tylko jeden z jego aspektów. Mianowicie chodzi tu o problem sztucznego przedłużania życia oraz sposoby jakimi uzyskuje się ten cel - czy wszystko to mieści się w ramach ogólnie pojętej godności człowieka. Większość ludzi w mniejszym lub większym stopniu odczuwa strach przed śmiercią. Szczególnie jaskrawie widać to kiedy kogoś dopadnie śmiertelna choroba albo ciężkie kalectwo uniemożliwiające samodzielne funkcjonowanie. Wtedy niemal każdy czyni rozpaczliwe wysiłki byle tylko oddalić widmo końca, nawet wtedy, gdy medycyna jest już bezsilna. Pragnienie wydłużenia życia samo w sobie nie jest czymś, czego należałoby się wstydzić - ale pod warunkiem, że nie realizuje się go kosztem innych ani poprzez stosowanie uwłaczających godności zabiegów.

no image

Skromna rzeczka zagradza dostęp do jądra doliny. Na tym odcinku woda sięga do połowy łydek, dlatego wystarczy zdjąć buty by ją przekroczyć. Gdyby pójść bardziej w jej górę, wówczas natrafiłoby się na bobrową tamę. Za nią woda jest głębsza, a dno muliste

Flagowym przykładem ratowania życia czyimś kosztem są transplantacje organów od tzw. "zmarłych". Ja to nazywam takim współczesnym "wampiryzmem", oczywiście nie umniejszając w niczym tym rzeczywistym wampirom. Mało kto wie, że tak naprawdę ze zwłok nie da się pobrać niczego, co z medycznego punktu widzenia miałoby szansę funkcjonować w organiźmie biorcy. Trup jest trupem - nie ma w nim fizjologicznego życia. Kiedy ustaje oddychanie i krążenie krwi wówczas już po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach w narządach zachodzą zmiany, które nie dają szans na zaadaptowanie ich przez ustrój biorcy. Dlatego pobiera się je z funkcjonującego ciała, czyli w "zwłokach" musi płynąć krew i muszą oddychać, choćby za pomocą respiratora. Zatem skoro serce pracuje i pompuje krew, to czy naprawdę mamy do czynienia ze zmarłym? Zastanawiające jest również podawanie "zwłokom" narkozy przed wycięciem organów... Ustanowiono prawo, wg którego komisja złożona z trzech lekarzy specjalistów, na tyle zuchwałych, że po wątpliwych badaniach i stwierdzeniu tzw. śmierci mózgu mają dostateczną wiedzę aby decydować o tym, czy ktoś jest żywy lub martwy - ale to im się tylko tak zdaje. Nie będę zagłębiał się w szczegóły wymienionej wyżej procedury, bo o tym każdy może sobie poczytać w internecie. Nawet najlepszy lekarz jest tylko człowiekiem, w związku z tym nie posiada mocy, aby dokładnie określić w którym momencie dusza samodzielnie wyrwała się z ciała. Z resztą nawet gdyby to było możliwe, to i tak nie dałoby się uniknąć innych nadużyć związanych przeszczepami, takich jak handel, kradzieże narządów od porwanych ludzi albo wręcz celowych zabójstw - a takie rzeczy mają miejsce w krajach trzeciego czy nawet czwartego świata.

no image

Nie chciało mi się ściągać tego wszystkiego, a iść trzeba dalej...

Szanujący siebie zwierzołak nigdy nie zgodzi się na przeszczep. Już pomijając perfidne uśmiercenie kogoś i poważnej ingerencji w swoje ciało, to takie posunięcie wiązałoby się z groźnymi konsekwencjami duchowymi. - Kto przyjmuje fragmenty ciała innych istot, ten wchłania jakiś ich potencjał spirytualny. Jest zatem nie do pomyślenia aby teriantrop wciągnął energię od człowieka i tym samym ustanowił z nim mistyczne powinowactwo. Tak samo jest z transfuzją krwi. Sto razy lepiej jest napić się krwi zwierzęcej, choćby zarażonej wścieklizną, aniżeli ustanowić "braterstwo krwi" z nieznanym człowiekiem.

no image

50 metrów ode mnie leżało w poprzek koryta takie drzewko. Choć jestem lekki jak piórko, to miałem spore obawy czy nie trzaśnie pode mną. Używając kijka jako podpory udało mi się po nim przejść na drugi brzeg.

O ile ratowanie się przeszczepami jest jednoznacznie nie do przyjęcia, to istnieją też schorzenia, które skłaniają do sięgania po inne nie-honorowe rozwiązania. Mam na myśli nowotwory i pewne choroby wymagające drogiego i skomplikowanego leczenia. Tu co prawda nie ma zabijania jednych, by ratować drugich, ale dotknięci nimi ludzie podejmują działania uwłaczające im samym. Nieraz się słyszy, że ktoś zbiera środki na leczenie swoje albo dziecka. Jeśli chodzi o takie akcje dla dzieci, to trudno mówić cokolwiek negatywnego na ten temat. Rodzice zrobią wszystko, byle tylko je uratować i jest to zrozumiałe. Co innego dorośli - oni decydują samodzielnie o swoim losie. Jeśli nie stać ich na leczenie, to jedynym godnym rozwiązaniem jest śmierć z podniesioną głową. Tymczasem bardzo wielu ludzi w takim położeniu uprawia żebraninę; jedni domagają się pieniędzy, drudzy wołają np. o szpik czy nerkę i inne części zamienne. Wielu tylko czeka na ofiary wypadków albo posługuje się szantażem emocjonalnym poprzez zamieszczenie w mediach zdjęć ukazujących ich zmizerowany stan.
Podobnie wygląda kwestia zabiegów naruszających intymność pacjenta. Można sobie pozwolić uciąć rękę albo nogę - jeśli to konieczne i nie ma w tym nic uwłaczającego. Również nie trzeba się wstydzić kiedy lekarz zagląda do gardła, ale gdy chce wsadzić rurę w tyłek, no to niestety... Takich przykładów można by mnożyć i chyba każdy domyśli się o co chodzi.
Są pewne granice, których nie warto przekraczać, bo inaczej mogą być problemy co najmniej ze spojrzeniem na siebie w lustrze. Życie ziemskie nie jest czymś, co warto ratować za wszelką cenę. Honor, poczucie własnej wartości i poświęcenie dla wzniosłych spraw są ważniejsze - kto dziś o nich pamięta? - Z pewnością bardzo wielu, ale tylko garstka rozumie ich faktyczne znaczenie, a jeszcze mniej je praktykuje.
Osobnym zagadnieniem są chorzy całkowicie niewładni ruchowo. Część z tych ludzi pragnie śmierci, ale oni nie mogą nic uczynić by ją przyspieszyć. Niektórzy usiłują wymóc na swoich opiekunach pomoc w dokonaniu samobójstwa. - Nie wiadomo jak odnieść się do tego problemu jeśli ktoś sam nie był w takim położeniu. Moim zdaniem, w tym przypadku chory nie powinien wymagać od drugiego aby dopomógł mu zakończyć życie i tym samym obciążać psychikę pomocnika - łatwo powiedzieć! Pozostaje tylko przeklnąć swój los, znosić nudę oraz upokorzenie wynikające ze zdania na innych i... mieć nadzieję na rychłą śmierć. Prawdę powiedziawszy jest to jedna z tych pułapek, które są naprawdę bez wyjścia.

no image

Modrzewiowy zagajnik odwiedzany przez jelenie

Gdzie śmierć jest lekka...

Niespodziewana śmierć jest czymś, czego zawsze się bałem. Podobne myśli dręczą wielu innych ludzi, zatem żadna to nowość. W ich przypadku najczęstszą przyczyną tego typu obaw jest przekonanie, że jeszcze nie jest się przygotowanym na rozstanie z życiem. U mnie problem ten wygląda trochę inaczej. Otóż bardzo zwracam uwagę na to, co po śmierci stanie się z moim ciałem, dlatego chciałbym móc wyczuć "Ten" moment kiedy nadejdzie i odpowiednio się do niego przygotować.
Jest oczywiste, że gdy człowiek umiera w miejscu dostępnym dla innych, to prędzej czy później pochowają go na cmentarzu. W międzyczasie z jego zwłokami mogą dziać się rzeczy, o których niezbyt przyjemnie myśli się za życia. Współczesne ludzkie normy pogrzebowe: betonowe grobowce, trumny wykładane sztucznymi materiałami, znicze itp. - ciało w czymś takim rozkłada się co najmniej przez dziesięciolecia. Głupie procedury i śmieszne zwyczaje nie są mi do niczego potrzebne. Teriantrop nie powinien podzielać losu ludzkich trupów, bo to po prostu mu nie wypada. W naturze jest tak, że gdy jakiś organizm ginie, wówczas jego ciało służy za pokarm innym, by w krótkim czasie nic z niego nie pozostało. Taki los doczesnych szczątków jest najbardziej odpowiedni nie tylko dla feral zwierząt, ale i zwierzołaków.

no image

Zakątek w dolinie z wysepkami na mokradłach. Według mnie, to jedno z idealnych miejsc, by oczekiwać tam śmierci

Chciałbym umrzeć w najdzikszym miejscu, w które (jeśli szczęście dopisze) dam radę dotrzeć nim "To" się stanie. Wiadomo, że tylko nieliczne sytuacje pozwolą przewidzieć własną śmierć i przebyć ją "po swojemu", ale niezależnie od tego sądzę, iż warto dokonać pewnych przygotowań - tak na wszelki wypadek.
Już przeszło 10 lat temu zacząłem poszukiwać uroczysk, które nadawałyby się na miejsce ostatecznego spoczynku. Muszą one spełniać dwa warunki. Pierwszy pierwszy z nich, to naturalne otoczenie, drugi zaś - niedostępność, tak aby nikt tam nie trafił przez co najmniej kilka lat. Minimum przez dwa lata żaden człowiek nie może znaleźć moich szczątków. Tyle czasu potrzeba, aby kości i szmaty zostały rozwleczone przez zwierzęta zacierając wszelki ślad po mnie. W mojej okolicy jest zaledwie jedno takie miejsce, w miarę nadające się do tego celu. Na razie traktuję je jako rezerwę - gdyby dopadła mnie szybko postępująca choroba, która odbiera siły na dalszą podróż w lepszy rewir. W kraju istnieją jeszcze tereny bardzo rzadko penetrowane przez ludzi, lecz są one położone daleko od mojego aktualnego stałego pobytu. Jeśli będę miał łaskę zawczasu wyczucia własnej śmierci, to dołożę wszelkich starań by tam dotrzeć.

no image

W drodze powrotnej trafiłem na ciekawe oczko wodne o hipnotyzującym odbiciu

Jest bardzo istotne, aby na miejsce udać się wtedy, gdy jeszcze można poruszać się o własnych siłach. Nie wolno czekać, aż starość albo choroba przykuje do łóżka, bo inaczej już do końca trzeba będzie być zdanym na innych i znosić wynikające z tego upokorzenie. Wyczucie momentu kiedy wkracza się na równię pochyłą, to prawdziwa sztuka. Lepiej iść za wcześnie niż przegapić tę chwilę.
A co potem? Można po prostu usiąść i czekać na śmierć z wycieńczenia - konieczne jest ogromne samozaparcie aby zrealizować ten krok. Druga, bardziej przystępna opcja zakłada spakowanie sprzętu biwakowego i prowadzenie prymitywnego życia urozmaicanego wycieczkami do pobliskich sklepów po żywność - aż do utraty sił. - Kiedy ich zabraknie, to już nic nie będzie Cię obchodzić.

no image

Kto przejrzy się w nim nocą, w świetle Księżyca, ten zobaczy swoje prawdziwe oblicze...

Śmierć z wycieńczenia/choroby bez odurzania się mocnymi prochami przeciwbólowymi jest dojmującym uczuciem, no ale coś za coś. Zwierzęta bardzo często giną w ten sposób, dlatego zwierzołaki powinny iść w ślad za nimi. Jednak decyzji o takim rodzaju zejścia z tego świata nie da się podjąć z dnia na dzień. Mi zajęło prawie dekadę zanim ostatecznie ugruntowałem w sobie to przekonanie. Lepiej umrzeć boleśnie, ale z godnością i na własnych warunkach niż wykańczać się w szpitalnym łóżku.


Beria, 20 stycznia 2020r