Wilkołactwo a Likantropia (kliniczna)

Niemal każdy, kto choć trochę interesuje się tematyką kryptozoologii tudzież niezwykłymi istotami, musiał zderzyć swój rozum z zagadnieniem wilkołactwa i likantropii. Patrząc odgórnie wiadomo, że tym pierwszym terminem nazywamy zwierzołaka z wilczym teriotypem, natomiast w drugim przypadku mamy do czynienia z chorobą psychiczną określaną czasem jako "wilczy obłęd". Tak przyjęto rozumienie tych dwóch nazw i teoretycznie nie ma w tym nic dziwnego, ale tylko na pozór. Kiedy jednak przyjrzymy się trochę bliżej problemowi etymologii słownictwa, wówczas zauważymy, że kwestia nazewnictwa w tym przypadku nie jest już taka prosta i oczywista.

W dalszej części tego opracowania spróbuję w miarę jasno wykazać różnice pozwalające odróżnić tą kliniczną likantropię, a więc zaburzenie psychiczne, od naturalnego fenomenu wilkołactwa. Ludzie nagminnie mylą te dwie rzeczy przede wszystkim z powodu sprzecznych informacji na ten temat, które mogą odnaleźć w wielu internetowych publikacjach.

Na końcu zajmiemy się częściową charakterystyką theriantropa-wilkołaka. Jak wiadomo, w sieci można znaleźć wiele takich opisów, ale są to zwykle materiały sporządzone przez ludzi i dla ludzi, a więc przez osoby będące tylko biernymi obserwatorami. Na przykład wielu sympatyków wilkołactwa czerpie swoją wiedzę ze znanej książki prof. Słupeckiego i na jej podstawie opracowują "własne" teksty. Szczerze mówiąc, to wszystko zaczyna być nudne :) bo wszędzie jest to samo, tyle że w nieco innej formie. Raczej nie ma sensu dyskutować o tym, czy zawarte w nich fakty są zgodne z rzeczywistością, gdyż żaden z nas nie chce uchodzić za jakiegoś senseja. Warto jednak nadmienić, że ich autorzy skupili się jedynie na zgromadzeniu suchych danych historycznych i ich interpretacji - jak by nie patrzeć, z perspektywy człowieka. W "ludzkich" opisach wilkołaków jak i innych istot, brakuje przede wszystkim wyjaśnienia pewnych mechanizmów sterujących ich życiem, dlatego mam nadzieję uzupełnić te braki.

Terminologia

Zanim wypłyniemy na szerokie wody naszych rozważań, a więc wykazania różnic między likantropią (kliniczną) a wilkołactwem, wyjaśnijmy najpierw kwestię poprawnego nazewnictwa, bo ludzie wprowadzili tu pewien mętlik. Należy rozumieć, że to jedynie propozycja i nikt nie jest zobligowany do jej zaakceptowania.

Likantropia
Wywodzi się z połączenia greckich słów: lycos - wilk i anthropos - człowiek. W dosłownym rozumieniu oznacza: człowiek-wilk. Mimo iż ów wyraz nie nosi dodatkowych ani ukrytych znamion, ludzie przywykli definiować za jego pomocą właśnie "wilczą" chorobę psychiczną - co jest rzeczą zupełnie niezrozumiałą. W niektórych publikacjach traktujących tylko o tym schorzeniu, stosuje się nazwę likantropia kliniczna, która jest bardziej precyzyjna bo jednoznacznie wskazuje odbiorcy, że ma do czynienia z opisem procesu chorobowego. Najrozsądniej zatem będzie używać samą "likantropię" jako nazwę alternatywną do rodzimego wilkołactwa, czyli wilczej odmiany theriantropii, natomiast "likantropia kliniczna" jako określenie jednostki chorobowej. - To tak w dużym uproszczeniu aby nie burzyć jako takiego porządku.

Wbrew pozorom nie można jeszcze powiedzieć, że kwestia nazewnictwa mamy już wyjaśnioną. Kiedy przyjrzymy się trochę bliżej likantropii jako chorobie, wówczas stwierdzimy, że zachowanie obciążonego nią człowieka niekoniecznie przypomina wilczy zespół behawioralny, lecz bardziej "ogólnozwierzęcy". W takiej sytuacji należałoby zastosować odpowiednią ku temu nazwę. Dawniej można było się spotkać z terminem insania zoanthropica, którym określano rodzaj schizofrenii, kiedy choremu wydaje się, że posiada głowę jakiegoś zwierzęcia i naśladuje jego zachowanie.

Wilkołactwo
To już nasz krajowy termin. Podobnie jak w jego greckim odpowiedniku, składa się z dwóch członów. Pierwszego chyba nie trzeba tłumaczyć, natomiast pochodzenie drugiego jest bardzo interesujące ponieważ -łactwo wywodzi się ze starosłowiańskiego archaizmu -dłaka, czyli skóra. Gdybyśmy chcieli dosłownie przetłumaczyć słowo wilkołak, otrzymalibyśmy wyrażenie: "wilcza skóra", a w dalszej kolejności "człowiek przebrany w wilczą skórę". Dziś mianem wilkołaka nazywa się theriantropa-wilka. Ale jak w ogóle do tego doszło, że zaczęto określać ich w ten sposób? Odpowiedź na to pytanie ginie w zamierzchłej starożytności. W tamtych czasach niektórzy ludzie (poza teriantropami) - zwłaszcza wojownicy i bandyci narzucali na siebie wilcze skóry, aby dzięki temu wzbudzić w przeciwnikach wrażenie, że atakują ich mityczne potwory. Ten efekt był osiągany zwłaszcza nocą, gdyż jak wiadomo, mrok i generowana przezeń "gra cieni", dodatkowo wyolbrzymia strach. Choć polskie słowo wilkołak ma średniowieczny rodowód i jego pierwotne znaczenie zawdzięcza się ludziom przebranym w wilcze/zwierzęce futra, to w czasach nowożytnych określa się nim przede wszystkim istoty mityczne (według ludzkiego rozumowania), a w rzeczywistości niektórych theriantropów - tych z wilczym theriotypem.

Obraz likantropii klinicznej

Powszechnie uważa się, że to tajemnicze schorzenie zwane niezbyt poprawnie "likantropią" lub inaczej "wilczym obłędem", nosi wyłącznie elementy z zachowania wilków. Na dodatek dla wielu ludzi likantropia kliniczna jako choroba psychiczna jest tym samym co teriantropia. Ile w tym wszystkim prawdy a ile ludzkiej fantazji, postaram się wykazać.

Na początek wyjaśnijmy co było przyczyną, że likantropię - chorobę, ochrzczono właśnie tym słowem. Otóż cała historia zaczęła się jakieś 2 tys. lat temu, kiedy znany ówczesny poeta rzymski Owidiusz w swoim dziele Przemiany zawarł przypadek króla Likaona, którego Zeus z powodu pewnego przewinienia (kanibalizmu) pomieszał rozum i przemienił w wilka. Nie będziemy się zagłębiać w szczegóły tego mitu, ale nadmienimy tylko, że jest on bezsprzecznie źródłem utartego już nazewnictwa choroby o której tu mowa. Ponieważ poemat Owidiusza to jedno z najstarszych i najlepiej znanych przekazów dotyczących występowania zwierzęcego, w tym wypadku - wilczego obłędu, dlatego ostatecznie likantropia jest nazwą, która mocno zakorzeniła się jako określenie tego typu zachowań.

Zgodnie z tym co było wcześniej powiedziane, nie należy bynajmniej sądzić, że ludzie zapadają wyłącznie na wilczą odmianę obłędu. Jak się za chwilę przekonamy, ta przypadłość może przybierać "twarze" także innych zwierząt - niekoniecznie drapieżnych (aczkolwiek te zdarzają się najczęściej). Na przykład w proroctwie Daniela - jednej z najważniejszych ksiąg Starego Testamentu czytamy:

Tejże godziny wypełniło się słowo nad Nabuchodonozorem: od ludzi został wyrzucony i jadł trawę jak wół, i rosą niebieską ciało jego było skropione, aż włosy jego na kształt orłów urosły, a paznokcie jego jak ptaków.
Dn. 4:30-31

Z powyższego fragmentu dowiadujemy się jak król Nabuchodonozor - władca Babilonii, został dotknięty likantropią w tej odmianie, która skłoniła chorego aby wyobraził sobie że jest wołem. Dlaczego akurat tym zwierzęciem? Być może wywarł na niego wpływ licznych w całej Mezopotamii rzeźb przedstawiających bóstwa opiekuńcze w postaci wołu z ludzką głową. Wskutek zarzucenia wszelkiej troski o ciało pokryły króla bujne włosy, a paznokcie wydłużyły się i wygięły jak szpony

Jak wiadomo pierwowzorem nazewnictwa likantropii był wilk. To zaburzenie jednak jest związane z nimi tylko z nazwy. W rzeczywistości chory na tę chorobę może przejawiać zachowania różnych zwierząt tak że nie jest możliwe, aby na pierwszy rzut oka ustalić jakim "jest" z gatunku.

Jeśli więc człowiek dotknięty likantropią może przybierać inne zachowania niż wilcze, to wydaje się, że nazwa likantropia jest niepoprawna dla określania ogółu tego typu zaburzeń. Najwłaściwszym terminem była by tu nazwa, która już wcześniej się pojawiła przy okazji omawiania terminologii, a mianowicie: insania zoanthropica. Aby uzasadnić tę sugestię przyjrzyjmy się bliżej likantropii, a ściślej mówiąc - od strony jej symptomów.

Pierwszą rzeczą jaką należy sobie przyswoić z tej materii będzie fakt, że behawioryzm chorego jest spontaniczny. Oznacza to w zasadzie niemożność ustalenia konkretnego gatunku zwierzęcia w które likantrop się wciela - co najwyżej pozycję taksonomiczną, z której pochodzi. Jeśli nie dowiemy się z ust takiej osoby jakim "jest" zwierzęciem, to po jej zachowaniu wywnioskujemy jedynie czy zalicza się do drapieżnych czy roślinożerców. Inne, bardziej szczegółowe rozeznanie jest raczej wykluczone, aczkolwiek może się trafić przypadek o powierzchowności nasuwającej jednoznaczne skojarzenia.

Typowymi objawami drapieżnej likantropii są zwierzęce zachowania charakterystyczne dla rzędu carnivora. Mogą to być: chęć uganiania się za przedmiotami w ruchu, zwłaszcza tych "uciekających", warczenie, prychanie, iskanie się, znaczenie terenu odchodami, spożywanie surowego mięsa, polowanie itp. Oprócz tego chory nabiera specyficznych nawyków, są to: apatia na przemian z pobudzeniem, mrukliwość, zamykanie się w sobie, wydawanie dziwacznych dźwięków, unikanie ludzi, zaniedbywanie higieny osobistej.

Przy okazji warto wspomnieć o psychozie arktycznej - zaburzeniu podobnym do likantropii, jeśli nie tym samym.

Pibloktoq - bo tak się ją czasem nazywa, została po raz pierwszy opisana w XIX wieku jako osobliwa histeria, która szczególnie często występuje wśród ludów zamieszkujących rejony północnego koła podbiegunowego. To oczywiście nie znaczy, że występuje jedynie u tamtejszych autochtonów. Podobne zaburzenia lecz pod inną lokalną nazwą są spotykane w wielu rejonach świata, zwłaszcza u kultur pierwotnych.

Związek jaki pibloktoq wykazuje z likantropią tkwi przede wszystkim w schemacie zachowań, które objawia dotknięty nim człowiek. Na pewno będzie to bezzasadna agresja czy apatia na przemian z pobudzeniem. Typowa jest bezładność działania i jego irracjonalność, np. kiedy chory po uprzednim zrzuceniu z siebie ubrania, zrywa się nagle i ucieka nie wiedząc przed czym i dokąd. Zapewne ważną rolę w kreowaniu zachowania takiej osoby są jej doznania senne a także omamy wzrokowe i słuchowe, które de facto występują także u likantropów.

Dotychczas mówiliśmy o drapieżnej odmianie likantropii. Teraz przyjrzymy się jej łagodniejszej formie tzn. wtedy, gdy człowiek w sensie dosłownym przyjmuje sposób bycia zwierząt roślinożernych.

Podstawową różnicą jaką tu dostrzeżemy, będzie niemal brak agresywnych zachowań względem otoczenia. Oznacza to, że chory nie przejawia nieuzasadnionego szaleństwa jak np. likantrop-szakal, ale raczej te impulsywne emocje będzie zawierać w izolacji od reszty świata lub "mrukliwości". Tylko w wyjątkowych sytuacjach może pojawić się fizyczna ekspresja agresji, kiedy ktoś może próbować przeszkodzić choremu w jego zamiarach. W pozostałych kwestiach, takich jak codzienny sposób życia, należy przyjąć analogię tyle że ukierunkowaną na behawior roślinożerców.

Oprócz różnic jakie niewątpliwie występują między tymi dwoma odmianami likantropii, istnieją także cechy wspólne dla nich obu.

Ważnym czynnikiem który jest niejako kreatorem sposobu myślenia i zachowania osoby chorej na likantropię są sny oraz omamy słuchowe i wzrokowe. Taki człowiek poważnie traktuje to, co mówią do niego "głosy" i "zjawy" natomiast może zupełnie ignorować sugestie pochodzące od żywych ludzi - zapewne dlatego, że on sam uważa ich jako "obcych", którzy nie pasują do jego własnego świata.

Nie należy bynajmniej sądzić, że likantropia jest zaburzeniem stale kładącym nacisk na życie chorego. Być może w pojedynczych przypadkach tak jest, natomiast w pozostałych jej intensywność ma charakter cykliczny lub epizodyczny. Pod tym względem każdy przypadek należy rozpatrywać osobno. Likantrop może przez większość swojego życia sprawiać wrażenie zupełnie normalnego człowieka; może mieć pracę i być przykładnym rodzicem, a o jego chorobie nikt nie musi wiedzieć. Taki chory ma szczęście, bo doświadcza tylko okresowych nawrotów swojej przypadłości. Wyczuwa on doskonale kiedy następuje "ten" moment i dzięki temu ma szansę zakamuflować swój sekret, ukrywając się lub oddalając w ustronne miejsce. Jednak nie wszystkich los osadził w tak komfortowej sytuacji. Niektórzy muszą nieustannie znosić jej "humory". Trzeba wiedzieć, że likantrop nie jest w stanie kontrolować tej choroby. Nie zatrzyma tego ani za pomocą woli, ani leków czy innych metod terapii konwencjonalnej. Jedyne co można zrobić, to pogodzenie się z jej obecnością.

Likantropia kliniczna w odróżnieniu od teriantropii nie jest niczym przyjemnym - cokolwiek miałoby to znaczyć, nie ubogaca człowieka, ani w żadnym stopniu nie przynosi korzyści. Ta przypadłość jest źródłem zgryzoty, a w skrajnych przypadkach może kompletnie zrujnować życie. Konsekwencje zależą od stopnia nasilenia oraz odmiany tego przekleństwa. Prawdziwy likantrop, ale nie ten udawany, który dla szpanu twierdzi że nim jest, nigdy nie przyzna się do swojej choroby. W obawie przed reakcją otoczenia będzie stawał na głowie byle tylko ukryć ten niewygodny sekret. To jest możliwe tylko w przypadku "lekkiej" likantropii. Kiedy jednak ktoś doświadcza jej ostrego przebiegu, to nie ma szans na normalne życie tak jak inni ludzie. Taka osoba balansuje między rzeczywistością a światem wykreowanym w jej umyśle. Praktycznie jest skazana na egzystencję poza nawiasem społeczeństwa - to też jest jednym z powodów, dla których o likantropach niemal w ogóle się nie słyszy. Oni są kompletnymi odludkami i socjopatami, dlatego zwykle wiodą życie bezdomnych lub z powodu agresywnych zachowań, przebywają w zakładach psychiatrycznych i więzieniach.

Innym powodem składającym się na fakt, że likantropia to schorzenie bardzo słabo znane, jest niewielki odsetek chorych w całej populacji ludzi. Można śmiało powiedzieć, że wśród wszystkich odmian schizofrenii, likantropia stoi w jednym rzędzie z tak rzadkimi zaburzeniami jak zespół Cotarda.

Co jest przyczyną likantropii? Na to pytanie chyba jeszcze długo nie otrzymamy jednoznacznej odpowiedzi. Tak jak nie wiadomo (oficjalnie) co wywołuje większość chorób psychicznych, czy zmiany organiczne w mózgu czy coś innego, tak też i w tym przypadku obecnie nie sposób naukowo tego ustalić. Również nie będziemy zabierać chleba encyklopedii i przytaczali wszystkich hipotez, które ludzie sobie wymyślili na przestrzeni wieków - to z resztą każdy bez trudu znajdzie w sieci. My natomiast rozpatrzymy pewien aspekt, który nader często przewija się w bardzo wielu teoriach dotyczących powstania likantropii.

Niejeden zainteresowany tym tematem z pewnością zauważył, że ta choroba często była zsyłana na człowieka jako kara. Wspominany król Likaon został ukarany przez Zeusa przemienieniem go w wilka za kanibalizm. Podobny los spotkał władcę Babilonii - Nabuchodonozora, którego starotestamentowy Bóg wyklął za bałwochwalstwo, z tym, że w jego przypadku odjął mu ludzki rozum zaś w jego miejsce osadził umysł wołu. Te i podobne przykłady pokazują pewną prawidłowość, z której wynika, iż na likantropię należało sobie w jakiś sposób "zapracować", czyli ściągnąć na siebie przekleństwo ze strony bogów, ludzi czy innych bytów.

Od zawsze też uważano, że likantropii można się nabawić celowo bądź zupełnie przypadkowo poprzez praktykowanie magii. Ma to związek szczególnie z jej nekromancką odmianą. Wiadomo że kto para się okultyzmem, ten otwiera ku sobie kanały dzięki którym byty duchowe znajdują jasną drogę do człowieka. W niektórych przypadkach mogą one doprowadzić do opętania i wywołać objawy likantropii. Opętanie nigdy nie jest wywołane przez duchy dobre, ale przez demony, które pragną zniszczyć człowieka. Warto też pamiętać (w teorii spirytualistycznej), że większość chorób, zwłaszcza psychicznych, jest wywołanych przez działanie istot duchowych na organizmy materialne ludzi i zwierząt. Choroba jednak tym różni się od opętania, że w tym pierwszym przypadku demony pozostają na "zewnątrz" chorego niszcząc przy tym ciało, natomiast typowe opętanie polega na wejściu złego ducha w doczesną powłoką człowieka lub zwierzęcia i przejęciu nad nim kontroli.

Czy Księżyc ma jakiś wpływ na powstawanie likantropii lub powoduje zmiany w zachowaniu u ludzi dotkniętych tą chorobą? Wielu uważa, że tak jest zawsze. Przekonanie to wzięło się zapewne stąd, iż ludzie mylą likantropię-chorobę z teriantropią, w której Księżyc rzeczywiście ma sporo do powiedzenia. Likantropia jednak to zaburzenie spontaniczne gdzie nie ma nic pewnego. Być może u niektórych jest w pewien sposób zakodowana wrażliwość na jego światło albo grawitację, generalnie jednak nie ma podstaw aby sądzić, że takie osoby są nierozerwalnie uzależnione od jego wpływu.

Wilkołactwo teriomorficzne

Poprzez tysiąclecia wyrosło na temat wilkołactwa mnóstwo legend i niesamowitych opowieści. Trudno wśród nich odróżnić prawdę od fałszu. W większości zostały one zmyślone przez ludzi aby wywołać sensację i wzbudzić atmosferę grozy wokół istot, których do końca nie rozumieją. Oczywiście w ten sposób świadomie lub nie, wyrządzili wilkołakom jak i w ogóle teriantropom krzywdę. Rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji, zwłaszcza o rzekomej bezustannej chęci mordowania wszystkiego co żyje - czego ludzie tak się obawiają, to przyczyna niechęci czy wręcz nienawiści do nich. Zapewne jednym z głównych źródeł tego zafałszowanego obrazu rzeczywistości, jest niewiedza w odróżnieniu likantropii od pozytywnego wilkołactwa i przypisywanie wad jednych drugim, co jak za chwilę czytelnik się przekona, jest błędem.

no image

Jak już się pewnie niektórzy domyślają, wilkołak to nic innego jak therianin z wilczym teriotypem. Garść ogólnych wiadomości o samej teriantropii można znaleźć w sieci. Natomiast obecnie rozpatrzymy jedynie wilcze cechy (aczkolwiek i tak sporo z nich pasuje nie tylko do wilkołaków) analogicznie jak byśmy zawierali portret osobnika z przymiotami szczura albo niedźwiedzia.

Wilkołactwo można odróżnić od chorobliwej likantropii przede wszystkim po zachowaniu takiej osoby. Jednak zanim przejdziemy do jego opisu, dobrze będzie powiedzieć kilka słów na temat tego, co się dzieje w umyśle wilkołaka, bo wiadomo, że to myśli kształtują późniejszy styl bycia.

Tak więc terianin-wilk dobrze wie kim jest. Niezależnie od otaczających go warunków, jego poczucie własnej tożsamości pozostaje stałe. Nie jest możliwe aby jednego dnia czuł się wilkiem, drugiego zaś tylko człowiekiem lub czymś innym - takie wahania nastroju występują jedynie u likantropów.

Mechanizm percepcyjny wilkołaka jest precyzyjny. Logiczne wnioskowanie i uporządkowany system powstawania myśli przekłada się bezpośrednio na jego normalny, czytaj: nieautodestruktywny behawioryzm. Wiemy przecież, że likantrop naśladuje cały szereg typowo zwierzęcych zachowań np. oznaczanie terenu moczem - czyli bezsensownych przejawów aktywności, które dla zwierzęcia w ludzkim ciele i częściowo ludzkim umysłem są zupełnie niepotrzebne. Wilkołak ani żaden terianin nie będzie czegoś takiego praktykował, bo raz, że nic mu to nie daje, a po drugie, chyba nie trudno się domyślić, że może być dlań szkodliwe lub niepotrzebnie zwracać uwagę otoczenia. Naturalnie wilkołaki w pewnym stopniu również powielają zachowanie zwierząt, z tym, że tylko w niektórych sytuacjach, np. w czasie walki, czyli muszą być one czymś usankcjonowane, natomiast nie jest możliwe (zwykle) aby wystąpiły bez wyraźnej przyczyny.

Wielu ludzi postrzega wilkołaki za istoty, które nie potrafią okiełznać swoich instynktów wskutek czego mordują to co im wpadnie w łapy. Tak można myśleć o likantropach będących rzeczywiście nieprzewidywalnymi szaleńcami. Wilkołaki natomiast, choć agresja jest nieodłącznym elementem ich drapieżnej natury, raczej nie popadają w wir niepoczytalności. W tym wypadku słowo "raczej" oznacza, że przez większość swojego życia są w stanie kontrolować emocje. Pozostały odsetek stanowią pewne sytuacje kiedy panowanie nad sobą może być utrudnione lub wręcz niemożliwe. Nawet w warunkach stresogennych albo gdy zaistnieje ryzyko utraty życia, chęć siłowego zniszczenia problemu jest poprzedzona zimną kalkulacją (aczkolwiek to też zależy od okoliczności) zysków i strat, zaś samo użycie siły będzie ostatecznością. Skoro więc wilkołaki nie są pijanymi od nienawiści potworami, to na czym wyrosły mity i baśnie o krwiożerczych pół-zwierzętach pół-ludziach, którymi straszy się niegrzeczne dzieci? Jak w każdej opowieści, nawet najbardziej absurdalnej znajdziemy ziarno prawdy, tak też i w tym wypadku niektórych faktów nie wyssano z palca. Otóż te budzące grozę historie o wilkołakach powstały zapewne na bazie obserwacji tych istot podczas ich niezwykłych doświadczeń. One potrzebują doładować się potencjałem duchowych energii (stąd te opowieści o wilkołakach krążących nocą po cmentarzach) poddając się szamańskim praktykom (ogólnie mówiąc, bo ten temat jest bardziej skomplikowany). W takich okolicznościach mogą nie panować nad emocjami i potrafią być bardzo "nieprzyjemne" dla osób znajdujących się w ich zasięgu.

Wilkołactwo zawsze było kojarzone z nocą i pełnią Księżyca. Ten zamysł nie wziął się z próżni. Gdyby zapytać teriantropa, obojętnie, jelenia czy łasicę, o jakiej porze dnia czuje się bardziej pewnie, wówczas odpowie, że wieczorem lub w nocy. Wbrew pozorom takie upodobanie nie ma związku z magiczną albo spirytualistyczną aurą ciemności, lecz posiada wydźwięk czysto pragmatyczny. Niektórym może to wydawać się dziwne, ale wilkołaki są istotami nieśmiałymi i skrytymi. Już sama świadomość, że ktoś na nich spogląda jest stresująca. Z tego też powodu tak bardzo wyczekują ciemności bo ona ich ukrywa przed wścibskim wzrokiem ludzi. Przy okazji warto wspomnieć o umiejętności wyczuwania na sobie czyjegoś wzroku nie odwracając przy tym głowy. Wilkołaki, podobnie jak wiele innych osób, nie lubią mieć kogoś za plecami.

Trochę inaczej niż z nocą wyglądają ich koneksje z Księżycem. Magnetyzm Srebrnego Globu, zwłaszcza podczas pełni jest chyba wszystkim znany. Szczególnie intensywnie oddziałuje on na ludzi posiadających duchowe związki ze zwierzętami, w tym także na wilkołaki. Jak się za chwilę dowiemy, sposób w jaki Księżyc wywiera na nich wpływ musi mieć charakter nadprzyrodzony. Na początek wyjaśnijmy skąd wzięła się wiara o transformacji (shapeshifting) człowieka-wilka do wilczej postaci właśnie podczas Pełni. Mając na myśli fizyczną przemianę, nie należy bynajmniej sądzić, że coś takiego naprawdę kiedykolwiek miało miejsce. Raczej nikt z teriantropów nie posiada mocy aby realnie zmienić formę, natomiast bardzo wielu, choć czują ku temu ciągoty muszą zadowolić się stosując osobliwe "zamienniki" takiej umiejętności. Z pomocą przychodzi im Księżyc, którego blask w jego pełni pobudza wilkołaki do niczym nie skrępowanej manifestacji swojej zwierzęcej natury - ale to jeszcze wszystkich nie zadowala. Niektórzy więc sporządzają dla siebie przebrania, tak aby dzięki nim jak najbardziej upodobnić się, może nie do wilków w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo to i tak niemożliwe, lecz bardziej do tych antropomorficznych. Na pierwszy rzut oka takie postępowanie jest niezrozumiałe ponieważ wydawać by się mogło, iż wilkołak chciałby raczej w najwierniejszym stopniu przyjąć wygląd wilka. Generalnie tak jednak nie jest z dwóch powodów. Po pierwsze te istoty łączą w sobie zarówno cechy człowieka jak i zwierzęcia, tak że jedno nie może funkcjonować bez drugiego. O ile psychika jest już "zmiksowana" i nie potrzebuje dalszych korekt, o tyle wyłącznie ludzkie ciało wilkołakom nie odpowiada. Nie mniej jednak nie chcą się go całkowicie pozbywać lecz zachować pewne jego funkcje właśnie poprzez efektowne połączenie z ciałem wilczym. Dlatego wielu od czasu do czasu pragnie przynajmniej na kilka chwil przyjąć ich wymarzona zwierzomorficzną powłokę cielesną.
Drugi powód dla którego do tego dążą jest dość prozaiczny. Chodzi po prostu o to, aby wzbudzić strach w ludziach na których się natkną - coś jak działanie prewencyjne. Mimo że ich "transformacja" przebiega zazwyczaj w miejscach ustronnych, to chcą mieć przez ten czas spokój od jakichkolwiek nieproszonych gości, którzy mogliby przez przypadek o zmroku zabłądzić w leśne ostępy.

Tak więc wilkołaki czy inne zwierzołaki raz na jakiś czas dawały "popędź" beztroskim podróżnym zapuszczającym się nocą do lasu. W Europie przez całe tysiąclecia aż do początku XX wieku, powszechne były opowieści z których wynikało, że ktoś je widział. Jeden wracał nocą z pola i napotkał dwunożną istotę z czerwonymi ślepiami, inny z kolei przestraszył się człekopodobnego stwora krążącego wśród grobów cmentarza. Dawniej, czyli do momentu kiedy ludzi było daleko mniej niż obecnie, a na ulicach nie świeciły latarnie, wilkołaki mogły się uważać za władców ogarniętego mrokiem świata. Od czasu do czasu kogoś nastraszyły albo zamordowały... Dziś coś takiego jest nie do pomyślenia. Obecnie wszelkie próby nękania ludzi skończyłyby się z ich strony konkretnym odwetem. Lasy są tak przetrzebione że nie stanowią pewnego schronienia jak kiedyś, dlatego wilkołaki unikają konfrontacji z ludźmi i ewentualnej walki ze służbami porządkowymi.

Miałem pisać o wpływie Księżyca... Nie odbiegłem jednak za bardzo od tematu, bo powyższe fakty mają miejsce właśnie podczas jego Pełni. Dlaczego akurat o tej porze a nie innej np. nowiu? Ponieważ tylko wtedy można zobaczyć to, czego nie widać w dzień ani nocą podczas innych faz. Światło Księżyca jest czymś w rodzaju detektora, który pozwala wykryć istoty niematerialne. Wilkołaki lubią z nimi przebywać. Przychodzą więc na cmentarze by słuchać jęków i napomnień dusz pokutujących, które uwięzione wewnątrz grobów są szarpane przez demony. Ale to nie dusze ludzi stanowią najbardziej poszukiwany kąsek dla wilkołaka. W czasie Pełni mają nadzieję ujrzeć duchy zwierząt. Czasem aby im pomóc znaleźć drogę do siebie, używają krwi własnej i zwierzęcej aby dzięki niej narysować właściwe "kierunkowskazy".

Księżyc w pełni ma jeszcze jedno znaczenie, istotne zwłaszcza dla tych wilkołaków, które lubią pląsać w jego świetle w zwierzęcym przebraniu. Wiadomo, że choćby ktoś dołożył wszelkich starań aby ucharakteryzować się jak najwierniej do antropomorficznego wilka, to i tak nie będzie wyglądał perfekcyjnie jak te, które rysuje Dark Natasha. W dzień od razu można rozpoznać przebranego w ten sposób człowieka, w nocy natomiast, podczas nowiu nie widać nic poza niewyraźnym kształtem. Jedynie w blasku księżycowej Pełni, kiedy mrok jest delikatnie rozproszony błękitną poświatą, można ukryć wszelkie mankamenty swojego wyglądu i zarazem wyeksponować to, co najistotniejsze aby w oczach innych rzeczywiście uchodzić za bestię rodem z ludowego folkloru.

Czy srebro jest zabójcze dla wilkołaków?
Rzekoma toksyczność tego metalu wobec nich to owoc ludzkiej fantazji. Na potrzeby powieści i filmów grozy - tandetnych z resztą, musiano wymyślić jakiś rekwizyt którego wilkołaki miałyby unikać jak ognia, bo przecież na coś innego były niewrażliwe. Tak jak w historiach o wampirach utarło się, że te istoty boją się krzyża i czosnku, tak wilkołaki mają uciekać przed ludźmi uzbrojonymi w broń naładowaną srebrnymi kulami. To wszystko jest oczywiście nieprawdziwe, jednak jak mawiał Goebbels "Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą", tak też i w tym wypadku mamy przykład potwierdzający tą regułę.

no image

Srebrna amunicja na wilkołaki...

Dlaczego akurat srebro a nie coś innego miałoby wykazywać jakiś szczególny wpływ na wilkołaki? Prawdopodobnie z powodu jego związku z Księżycem w Pełni - jako że wtenczas wydaje się być srebrny. Ale wilkołaki lubią Księżyc, więc kojarzenie go z czymkolwiek co by miało śmiertelne działanie na nich jest co najmniej śmieszne.

Jak nie trudno się domyślić, wilk to zwierzę które w życiu wilkołaka zajmuje szczególne miejsce. On jest ich theriotypem, co jak wiemy - również sprawcą tego, czym są, a ponadto wytwarza niezwykłą więź między nimi a wilkami wolno żyjącymi. Ze względu na wielopłaszczyznowy charakter tej więzi, nie ma na razie miejsca aby to wszystko tłumaczyć. To co rozpatrzymy teraz, będzie jednym z jej najważniejszych aspektów, a mianowicie - współodczuwaniem. Krótko mówiąc polega ono na umiejętności głębokiego przeżywania przez wilkołaki wszystkiego, co dotyczy życia tych prawdziwych wilków. W związku z tym śledzą w mediach rozmaite newsy na ich temat. Co ciekawe, kiedy wypatrzą już coś interesującego, to zawsze podchodzą do nich z bijącym sercem lub co najmniej z lekkim niepokojem. Dzieje się tak z obawy przed znalezieniem czegoś co im się nie spodoba. Na przykład sceny z polowań na wilki i tym podobne rzeczy wywołują u wilkołaków okropny ból serca. Jest to właśnie efekt tej niewidzialnej więzi między nimi, kiedy odczucia jednych przechodzą na drugich. Ponieważ cierpienie charakteryzuje się wyjątkowo silnym potencjałem oddziaływania, dlatego długo zapada w pamięć i nawet potrafi "po swojemu" ukształtować kogoś kto jest mu poddany. Czy jest ono lekkie czy ciężkie, w dłuższej perspektywie czasu musi zrodzić frustrację. Wilkołaki różnie sobie z tym radziły na przestrzeni wieków.

Kilkaset lat temu źródła wszelkiego niezadowolenia były rozgniatane jak robactwo. Myśliwy, który trafił w lesie na wilkołaka, do domu już nie wrócił... Ale tamte czasy minęły i dziś z przyczyn obiektywnych przynajmniej u nas, raczej nikt nie będzie powielał dawnych metod rozwiązywania problemów. - To pozorne złagodzenie wilkołaczych instynktów nie jest oznaką tchórzostwa czy słabością ich obecnej generacji, ale chłodną oceną dzisiejszej rzeczywistości. Oni dobrze wiedzą, że poprzez morderstwa nic nie wskórają wobec ludzi uzbrojonych w zdobycze nowoczesnej techniki. Na dodatek muszą się liczyć z opinią publiczną, czyli ludźmi, którzy raczej nie będą przychylnie patrzeć na zabijanie przedstawicieli wspólnego gatunku.

Jakie zatem są najwłaściwsze środki do osiągnięcia swoich celów w realiach XXI wieku ? W tym wypadku wydaje się, że dyplomatyczne - zgodnie z resztą z powiedzeniem, parafrazujac "Kiedy nie możesz być lwem, zostań lisem" (Machiavelli). Zamiast mordować i zrażać do siebie społeczeństwo, lepiej brać udział w różnych kampaniach na rzecz wilków do spółki z ludźmi, którym na tym zależy. W ten sposób można niejako podstępnie wywrzeć nacisk na decydentów, aby wbrew swojej woli uczynili to, czego nie chcą. Teoretycznie wszystko wydaje się proste, jednak dla wilkołaków i nie tylko dla nich, uczestniczenie w działaniach społecznych na oczach ludzi jest niezwykle stresujące i wymagające wiele wysiłku. Nie każdy daje sobie z tym radę, dlatego wielu po prostu żyje na uboczu jako outsiderzy.

Na szczęście nie wszystkie odcienie więzi wilkołaków z wilkami są zabarwione goryczą. W jednym z poprzednich akapitów wspominałem o przyjemności jaką wilkołaki czerpią z przebierania się właśnie za wilki. Przyczyną tego typu zachowań jest jak wiemy chęć ukrycia ludzkiego ciała aby go przez pewien czas nie widzieć takim jakie ono jest. Oznacza to, że wilkołak w pewnych momentach swojego życia wolałby nie być człowiekiem (fizycznie) ani w oczach swoich, ani przed kimś innym. Natomiast kiedy ta "chwila" minie, wówczas wracają do swej codziennej formy. - Ten schemat odnosi się jedynie do obecnych realiów ponieważ w rzeczywistości wilkołaki jak i pozostali therianie (przynajmniej niektórzy) woleliby już na stałe pozostać zwierzęciem antropomorficznym. Ponieważ jednak nawet gdyby taka przemiana była w jakiś cudowny sposób możliwa, to życie na zawsze w tej postaci wśród ludzi byłoby nie do zniesienia. Dlatego też nikt do niej nie dąży, zaś większość (która potrzebuje tego typu wrażeń) zadowala się przebraniami.

Sposób i rekwizyty jakie wilkołaki wykorzystują w swojej "przemianie" nie zmieniły się od tysięcy lat. Najważniejszym elementem, którego zdobycie nastręczało pewne trudności były oczywiście wilcze skóry. Paradoksalnie to nie brak wilków, z których się je pozyskiwało był główną przeszkodą, lecz fakt, że wilkołak nie jest w stanie zabić wilka. Nie może tego zrobić ani własnoręcznie ani pośrednim sposobem - nie dlatego, że ktoś mu nie pozwala, ale dlatego, że gdyby to uczynił, to tak jakby uśmiercił samego siebie. Jeśli więc takich futer nie można zdobyć bezpośrednio, więc jak w ogóle je zorganizować? Dawniej, np. w średniowieczu po prostu zabijało się ludzi - handlarzy futrami albo myśliwych i zabierano im towar. Wilkołakom bardzo odpowiadało takie zaopatrzenie, bo raz, że mieli skóry zachowując przy tym czyste ręce, a po drugie pozbywali się znienawidzonych ludzi.

Byłoby jednak sporym nadużyciem gdyby napisać, iż była to jedyna droga do zdobycia tego cennego surowca. W wielu przypadkach wystarczyło odwiedzić miejsca gdzie zgodnie z przewidywaniami mogły znajdować się skóry (faktorie garbarskie itp.) i po włamaniu doń brało się to co potrzebne. Inne dość popularna metoda polegała na przyczajeniu się w pobliżu miejsca gdzie można było spotkać przechodnia ubranego w futro i pod groźbą zadania śmierci odbierano mu je. Kto stawiał opór, ten dostał "w łeb" i po sprawie ;)

Jeśli chodzi o dzisiejsze sposoby na zdobycie szuby, to wszystko wygląda tak jak kiedyś. Jedynie począwszy od XX wieku, w miarę upowszechniania pojazdów mechanicznych, wilkołaki czasem ściągają skóry (jeśli są w dobrym stanie) ze zwierząt ubitych przez samochody.

Istnieje tylko jedna sytuacja, w której wilkołak może celowo zabić zwierzę bez negatywnych dla siebie konsekwencji. Jest nią konieczność przeżycia, kiedy nie ma innej możliwości zdobycia żywności i odzieży. Kto mieszka w takich warunkach jak np. Buszmeni na pustyni Kalahari, że bez zabijania się nie przetrwa, ten będzie usprawiedliwiony. Natomiast u nas, w Europie, uśmiercenie zwierzęcia dla samego futra jest u wilkołaków nie do pomyślenia. To samo dotyczy kupowania skór, kłów, pazurów i innych części pochodzenia zwierzęcego - żaden czegoś takiego nie uczyni.

Teraz coś na temat wyglądu zewnętrznego wilkołaków.
Sporo ludzi uważa, że osoby które z wilkołactwem idą w "za pan brat", odznaczają się charakterystyczną fizjonomią. Domniemany "wilkołak" w swojej codziennej formie miał być silnie owłosiony, zwłaszcza na rękach i nogach, oraz posiadać krzaczaste brwi, niejednokrotnie zrośnięte (synophridia). Uszy były szpiczaste, paznokcie owalne i ostro zakończone, natomiast tęczówki oczu miały krwistoczerwone zabarwienie... cóż możemy na to powiedzieć? Tylko tyle, że doszukiwanie się wilkołactwa u człowieka na podstawie wrodzonych cech fizycznych jest absurdem. Na świecie żyje przecież znaczny odsetek osób z różnymi wadami dysmorficznymi, które do złudzenia upodabniają je do bestii. Ale kiedy wysłuchamy co ma do powiedzenia otoczenie tych ludzi albo ich własnej opinii na ten temat, to dowiemy się, że z zachowania są normalnym przedstawicielami gatunku homo sapiens. Pod względem psychicznym i fizycznym to w 100 procentach ludzie. Jedynie przez pewne fizyczne defekty na ciele, niektórzy uważają ich za dziwadła.

Porzućmy jednak obraz wilkołaka ze średniowiecznych zabobonów, a zamiast nich zobaczmy, jak się przedstawia sprawa wyglądu tych istot, które są nimi z przekonania.

Wygląd ciała terianina-wilka, w większości przypadków nie odbiega od ogólnego wyglądu ciała ludzkiego. O ile sam nie wprowadzi jakichś sztucznych modyfikacji, to biorąc pod uwagę formę zewnętrzną, bardzo trudno odróżnić go od zwykłego człowieka. Choć wiemy już, że wilkołakom podoba się zwierzomorficzna forma ciała, to jednak długo rozmyślają nad tym, czy w ogóle zrobić coś w tym kierunku aby ją przyjąć. W dzisiejszych czasach z powodu zagrożenia ze strony ludzi, upodabniają się do wilków jedynie na jakiś czas. Zwłaszcza ci, którzy żyją blisko cywilizacji, dla świętego spokoju raczej będą unikać manifestowania poprzez wygląd swojej prawdziwej natury.

O wiele ciekawiej wyglądają sprawy ubioru wilkołaka. Tu ogólne zasady od wieków pozostają te same kiedy rodzaj jego przyodziewku zależy od tego, czy żyje z dala od ludzi, czy blisko nich. Kto mieszka w odległej dziczy gdzie szanse spotkania kogokolwiek są nikłe, ten na co dzień będzie chodził w wilczych futrach - nie tak jak to robią ludzie, że uszyje sobie z nich kapotę, ale dołoży starań aby po przebraniu w nie, jak najwierniej upodobnić się do antropomorficznego wilka i żeby było wygodnie. Wbrew pozorom raczej żaden nie będzie non stop biegał od stóp do głów odziany w skóry, ponieważ jest to niepraktyczne. Zwykłe czynności takie jak polowanie, które wymagają dużego wysiłku fizycznego, w kompletnym przebraniu są bardzo utrudnione. Większość zatem używa tylko pewnych atrybutów, wśród których nieodłączna jest "wilcza czapa" (ang. wolf headdress), do tego futrzany pas na biodra z kitą (czasem dwiema). Niektórzy sporządzają rękawice uzbrojone w pazury ze stali (dawniej robiono je z kości). To wszystko nosi się na ludzkim ubraniu, albo wprost na gołym ciele - zwłaszcza podczas snu;)

Trochę inaczej niż w przypadku ich dzikich braci, wygląda sposób ubierania wilkołaków zmuszonych do życia między ludźmi. Oni nie będą ryzykować odstawania od szarej masy tłumu, dlatego w ich ubiorze nie znajdziemy nic, na czym postronny obserwator mógłby "zawiesić oko". To oczywiście nie znaczy, że nie mają elementów po których można domyślić się, kim są. Wilkołaki kiedy przebywają np. w mieście, noszą ubrania raczej stonowane i tak; jedni nie posiadają żadnych widocznych oznak swojego stanu, natomiast drudzy stosują ciekawą symbolikę, czasem dość rozbudowaną lecz subtelną zarazem. Niektórzy więc noszą osobliwe naszyjniki i bransolety z kości, kłów albo pazurów wilczych - muszą być jednak prawdziwe, a nie bazarowe z plastiku czy porcelany. Jeszcze inni ponadto posiadają przytroczone do paska przy spodniach kawałki futra - ale niewielkie. Czasem można zobaczyć, jak ktoś ma srebrny łańcuszek z trzema księżycami, jeden pełny, noszony w centralnym miejscu, po bokach zaś dwa półksiężyce. O wiele częściej da się spotkać osoby z wizerunkiem wilków na koszulkach i różnych emblematach - to jednak nie zawsze oznacza, że są one wilkołakami, bo coś takiego nosi bardzo wielu zwykłych ludzi.
Dobrze jest wiedzieć, że nawet kiedy spotkamy kogoś z autentycznymi wilczymi pazurami na szyi, to jeszcze nie można mieć sto procent pewności, iż ma on rzeczywiście jakiś głębszy związek z wilkami. Dziś niestety wszystko można kupić, zaś wilkołak za pieniądze to żaden wilkołak. Tak więc nie wystarczy się dobrze rozglądać aby znaleźć naszych braci. Trzeba jeszcze umieć wyczuć tą niezwykłą aurę, którą posiada każda nie-ludzka istota i ją rozszyfrować.

Wielu ludzi zadaje pytania odnośnie sposobu, który pozwoliłby im na przemianę w antropomorficznego wilka - takiego jak z filmów. Mało kto jednak wie, że wilkołactwo tkwi przede wszystkim w umyśle - a z tym się trzeba urodzić. Jeśli ktoś nie czuje wilka w sobie, to nic się na to nie poradzi. Bez psychicznego podłoża żadna przemiana nie jest możliwa, ani mentalny trans, ani tym bardziej fizyczny shapeshifting (niektórzy próbują obejść tę regułę, a co z tego wynika, zaraz powiem). Wszelkie "magiczne" przepisy, zjadanie mięsa wilków... które według średniowiecznych czarowników zmieniały ludzi "z ulicy" w wilki, zostały zmyślone i żadną miarą nie są skuteczne. Weźmy na przykład bardzo popularny w horrorach sposób na stanie się wilkołakiem, jakim jest ugryzienie przezeń człowieka. Owszem, to będzie dobre, aby zarazić się wścieklizną - stąd też wziął się ten mit - po obserwacji umierających ludzi pokąsanych przez wściekłe wilki.

Również wilkołakiem nie zostanie osoba, która się za niego przebiera dla szpanu. - Wyczyny tych ostatnich dość sporo można znaleźć w internecie. Jedni zakładają polipropylenowe fursuity, których karykaturalny wygląd uwłacza temu, co ma przedstawiać. Gdyby robili to sami dla siebie, to jeszcze można zrozumieć. Kiedy jednak wychodzą w takim przebraniu do ludzi, wówczas okazują pośmiewisko z siebie i przy okazji z prawdziwych wilkołaków. Niektórzy z nich nakupili sobie naturalnych wilczych skór, czasem lisich, bo w pewnych krajach wilczych legalnie nie dostaną. Oni również lubią się popisać swoim "wilkołactwem", z tym, że nie tak jawnie jak typowe futrzaki z fandomu furry. - Obłuda tych ludzi jest bezczelna. Kiedy zapytać skąd mają futra, to zwykle odpowiadają, że "pochodzą ze zwierząt przejechanych na drodze". To są próżne tłumaczenia, gdyż z bliska i tak widać ich fermowy "rodowód".
Kiedy drogi Czytelniku zobaczysz na ulicy kogoś, kto nosi na szyi oprawiony w misterne okucie wilczy kieł - też ze sklepu i chwali się nim, to uważaj, abyś nie został zwiedziony. To także jest plastikowy wilkołak, który z zewnątrz wygląda efektownie aby popisać się przed ludźmi, w środku jednak pełen zgnilizny i kości trupich.

...


maj 2013
...gdzieś na Podkarpaciu