Tylko zima dostarcza mi wrażeń, których próżno jest szukać w innych porach roku. Poniżej chciałbym przedstawić Wam osobiste przemyślenia na ten temat. Nadmieniam, że w większości dotyczą one problemów raczej przyziemnych. Na sprawy wzniosłe będzie czas potem.
Mrok. Zimowe dni przede wszystkim są ciemne, nawet w południe. Niewielkie natężenie światła stanowi ich największy plus. Ktoś mógłby pomyśleć, że co to za zaleta? Ale z mojego punktu widzenia tak właśnie jest. Ostre światło pełnego słońca drażni mi oczy, a po dłuższym czasie przyprawia bólu głowy. Półmrok, to optymalne oświetlenie dla mnie za dnia. Takie warunki panują jesienią i w zimie, dzięki temu nie muszę non stop śmigać w okularach przeciwsłonecznych. Jakby nie patrzeć szybko zachodzące słońce może być też plusem ujemnym. Krótki dzień utrudnia bowiem poszukiwanie potrąconych zwierząt. Nocą można polegać jedynie na sztucznym świetle. Wiadomo, że w tym czasie prawe pobocze oświetla się latarką, ale już po ciemku nie widać śladów krwi i tego, co jest po lewej stronie jezdni. W ten sposób łatwo przegapić potencjalne znaleziska - o ile nie będzie się jechać tą trasą z powrotem.
Bezchmurne niebo sprawia, że noce są naprawdę czarne. Już po 15 robi się szarówka, a godzinę później zapada ciemność. Brak światła w poważnym stopniu utrudnia wykonanie precyzyjnej roboty jaką jest skórowanie znalezionej zwierzyny. Małe i średnie zwierzęta można zabrać ze sobą. Ale wieźć rowerem sarnę w całości to już jest znaczna niedogodność. Tak czy siak, bez względu na porę trzeba się nią zająć na miejscu. Gdy przed laty stawiałem pierwsze kroki w temacie pomagałem sobie sztucznym światłem. Teraz w ogóle nie używam lampy, bo to jest zbyt duże ryzyko na ściągnięcie czyjejś uwagi. Poza tym daję sobie radę, choć praca bez oświetlenia trwa dłużej. Trzeba wtedy uważać by nie pociąć skóry i własnych palców - przy niskiej temperaturze, mając zmarznięte palce można nawet nie poczuć skaleczenia.
Zimowe noce są bezpieczniejsze niż te, w innych porach roku. Gdzieś na odludziu czy w lesie nie ma wtedy przypadkowych turystów. Nawet na leśnych parkingach trudno kogoś spotkać, nie mówiąc już o tym, aby ktoś chodził w tym czasie po krzaczorach i bagnach. Tylko myśliwi i straż leśna, szczególnie w okresie przedświątecznym kręcą się w terenie nawet nocą. Z tym, że jeżdżą samochodami po drogach leśnych na włączonych światłach, dzięki temu widać ich z daleka.
Niskie temperatury w zimie sprawiają, że ta pora roku jest sterylna, czyli wolna od owadów. Nie ma dokuczliwych komarów i much. Dzięki braku tych ostatnich martwe zwierzęta poleżą znacznie dłużej niż latem. Teraz właśnie są największe szanse zdobycia skór w dobrym stanie, oraz nadającego się do spożycia mięsa.
Temperatura bliska zeru nie jest straszna. W takich warunkach można nadal śmiało jeździć rowerem. Problemy zaczynają się kiedy trzeba gołymi rękami zajmować się zimną, martwą zwierzyną. Czasu na pracę jest niewiele ponieważ palce szybko się wychładzają i zaczynają boleć. Potem tracą czucie oraz sztywnieją. - To jest moment, w którym trzeba przerwać robotę. Inaczej można się nabawić choroby zwyrodnieniowej stawów. Jeszcze gorzej jest podczas mrozów. Jeden stopień na minusie wystarczy, aby sobie odmrozić kończyny. Takie warunki wymuszają podjęcie radykalnych środków ochrony. Jadąc rowerem konieczna jest bardzo dobra izolacja dłoni rękawiczkami, w których palce są schowane w jednej komorze. Dzięki temu nie wychładzają się tak szybko jak w rękawiczkach "palczastych". Na nogi trzeba zakładać grube skarpety, w szczególności palce stóp muszą być dobrze izolowane, bo one odmarzają nawet szybciej niż palce u rąk. W czasie mrozów każdy może jeździć rowerem, o ile temperatura nie spadnie dalej jak -10*C. Poniżej tej granicy zaczyna się mało komfortowy hardkor. -15 i niżej + śnieg i lód to już ultra hardkor. Jazda na takim mrozie wymaga bardzo dobrej kondycji fizycznej. Wydatek energii wzrasta tu średnio o 20-30% - z tego powodu, że smar w łożyskach i olej na łańcuchu przybierają konsystencję plasteliny. Stawiają one opory toczenia zmuszając człowieka do zwiększonego wysiłku. Największy mróz przy którym jeździłem wynosił -20*C. Odwalić 100km w taką pogodę to konkretne wyzwanie. Ze względu na suche powietrze szybko chce się pić. Para wodna tworzy szron na materiale zasłaniającym nos i usta. Grube ubranie, w którym i tak jest chłodno, krępuje ruchy. Jednym słowem, nic przyjemnego, aczkolwiek wtedy jest dobra okazja by sprawdzić, ile jesteśmy warci.
Podczas mroźnej pogody lepiej jest chodzić niż jeździć rowerem. Wtedy przynajmniej tak się nie zmarznie. Nocne marsze po Puszczy to coś, w czym mam upodobanie. Przebieram się w futrzany strój, w którym jest ciepło i idę gdzie tylko chcę. Długie zimowe noce sprzyjają takim eskapadom. Ukryty w mroku przed ludzkimi spojrzeniami mogę niezauważenie skracać sobie drogę nawet poprzez wsie i osady. Możliwe jest to szczególnie po północy, kiedy latarnie uliczne są pogaszone.
Mówi się, że nie ma zimy bez śniegu. Jest w tym dużo prawdy, ale... Śnieg - fajna sprawa, pod warunkiem, że nie ma go zbyt wiele. Warstwa o grubości około 5cm nie przeszkadza. Jest nawet wskazana, ponieważ ułatwia przetrwanie zbóż ozimych. Gorzej jeśli śniegu napada więcej. Od 15 cm wzwyż praktycznie uniemożliwia swobodną jazdę rowerem, zwłaszcza w pierwszych dniach. Na ulicach tworzy się wtedy breja, która powstaje od wysypanej soli. - Błoto pośniegowe jest czymś, czego zimą szczególnie nienawidzę. Samochody rozchlapują to świństwo na boki - także na mnie. Lepi się ono do spodni, roweru... do wszystkiego, co znajdzie się na jego drodze. Kto miał z tym do czynienia, ten wie o czym mówię.
Ze śniegiem mocno ubitym, który zamienił się w lód wiążą się pewne niebezpieczeństwa. Po prostu bardzo łatwo o wywrotkę po wejściu na taką ślizgawicę. Podwójnie groźny jest lód ukryty pod cienką warstwą śniegu, bo wtedy nie widać na co się staje. Zmorą leśnych dróg jest właśnie sprasowany na lód śnieg. Wjechać rowerem na oblodzoną drogę prawie zawsze kończy się glebą i w najlżejszym razie stłuczeniami. Nawet idąc pieszo trudno wtedy zachować równowagę.
Ujemna temperatura i co z tym związane - zamarzanie zbiorników i cieków wodnych daje okazję łatwiejszego dostępu do zabagnionych terenów. To jest jedna z tych rzeczy, które w zimie mi się podobają. Nie trzeba się taplać w błotach, opędzać od komarów i przedzierać przez gęstwinę, aby dotrzeć tam, gdzie zwykle nikt nie chadza. Jednak skracanie sobie drogi przecinając zamarznięte jeziora i rzeki jest bardzo niebezpieczne. Napiszę o tym szerzej w jednym z kolejnych wpisów, jeśli tylko uda mi się wykonać odpowiednie zdjęcia.
Beria, 23-XII-2022