Przełom marca i kwietnia to idealna pora na lokalizację miejsc w których kłusownicy zastawiają wnyki. Na dogodność tego okresu wpływa nie tylko fakt, że myśliwska aktywność mocno spadła (i co za tym idzie nie muszę się za nimi non stop uganiać), ale przede wszystkim roślinność jest jeszcze pozbawiona liści. Dzięki temu zakres widzenia w gęstwinach pozostaje nader szeroki co bardzo przyspiesza ich penetrację. Oczywiście latem także można prowadzić poszukiwania, z tym, że przedzieranie się przez obfite zarośla to bardzo ciężka praca. Na dodatek łatwo jest wtedy przeoczyć ewentualne pułapki i pozostałości po nich.
Wnyki stawia się przede wszystkim w porze jesienno-zimowej, czyli wtedy, gdy całą dobę panują niskie temperatury i nie ma trupożernych owadów. Kiedy tylko nastają ciepłe dni, a wraz z nimi muchy, wtedy linki są zdejmowane, albo zaciskane tak aby nic w nie nie wpadło. Jedynie ci kłusownicy, którzy mają możliwość codziennego sprawdzania pułapek i którzy nie przestrzegają okresów ochronnych polują w ten sposób przez cały rok - ale należy to do rzadkości. Całorocznie za pomocą drutów kłusują również osoby tępiące w ich mniemaniu szkodniki np. lisy, bobry. Zastawiają pułapki tylko dla samej likwidacji zwierząt. Oczywiście to że wiosną niektórzy z nich ściągają druty, nie przeszkadza w ustaleniu czy akurat w tym miejscu ktoś kłusuje w ten sposób. Zawsze bowiem pozostają po nich charakterystyczne ślady, wszakże są one trudne do wypatrzenia. Generalnie są ich dwa rodzaje. Pierwszym z nich jest obwódka na pniu drzewa do którego drut był przytwierdzony. W zależności od tego jak długo linka pozostaje na drzewie, odciska się na nim mniej lub bardziej widoczny "pierścień".
Poprzeczne wgłębienia na pniu młodego drzewa wycięte przez kłusowniczą linkę. Akurat ten rodzaj bruzd (jest więcej odmian i każda daje obraz czegoś innego), powstaje wtedy, gdy drut przywiązany jest co najmniej przez kilkadziesiąt miesięcy.
Może on być w postaci odrapanej kory, rdzawych nacieków, a w szczególnych wypadkach, jeśli tam był wiele lat - nawet odcisk drutu na pniu lub jego wrośnięcie. Drugim rodzajem śladów zdradzających działalność wnykarza jest pokaleczony pień drzewa i zryta dookoła ziemia. Tego typu zniszczenia są efektem szarpaniny kiedy zaplątane zwierzę próbuje się uwolnić z pułapki. Jeśli trafimy na podobne miejsce to trzeba jednak zachować pewien dystans w wyciąganiu wniosków. Tak jak nie wszystko złoto co się świeci, tak nie każde odarte z kory drzewo i wydeptaną ziemią było świadkiem kłusownictwa. Warto wiedzieć że niektóre zwierzęta, zwł. dziki uszkadzają korę drzew iglastych żeby puściły żywicę, a potem ocierają się o nie chodząc dookoła. Do złudzenia wygląda to jakby przy takim drzewie coś kiedyś wisiało na wnyku, jednak tak nie jest. Aby odróżnić te ślady trzeba mieć pewne doświadczenie, które nabiera się z czasem.
Łatwo się nabrać widząc coś takiego, ale ta sosenka pełni jedynie rolę salonu kosmetycznego dla dzików
Druciarze szczególnie intensywnie pracują w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie. Wtedy pętle pojawiają się nawet w tych miejscach, gdzie przez większą część sezonu ich nie widać. Ma to związek z uaktywnianiem się okazjonalnych kłusowników, którzy chcą tanim kosztem zdobyć dziczyznę na świąteczny stół. Poza tym na co dzień nie parają się tym procederem.
Chwytanie zwierzyny przy pomocy wnyków tym różni się od kłusownictwa z użyciem broni, że nie może być praktykowane wszędzie. Każdy rodzaj pułapek czy skutki ich działania są mniej lub bardziej widoczne przez ludzi. Jeśli przypadkowe osoby np. grzybiarze znajdą takie narzędzia wówczas istnieje duże ryzyko, że także dowiedzą się o nich służby powołane do zwalczania przestępstw. Kłusownicy dobrze o tym wiedzą, dlatego swoje pułapki instalują w specjalnych miejscach. Przede wszystkim muszą one obfitować w interesującą zwierzynę oraz być maksymalnie trudno dostępne nie tylko dla grzybiarzy czy turystów, ale także dla służb leśnych. Równie ważną kwestią jest istnienie drogi/przesmyków, które pozwolą na bezpieczny transport mięsa z łowiska do domu. Wiadomo że kłusownik niosący sarenkę na plecach chce mieć pewność niezakłóconego powrotu, dlatego wybiera teren spełniający odpowiednie ku temu warunki.
W tym miejscu złapał się lis. Poskręcana linka i zryta ziemia świadczą, że stoczył ciężką walkę...
Zebrałem wszystkie druty jakie tylko udało mi się znaleźć w tamtej okolicy. Mogłem tego nie robić i od razu przypilnować gościa który je zakłada, ale postanowiłem dać mu szansę. Za jakiś czas tam wrócę.
Idealnym podłożem do rozkwitu wnykarstwa są gęste zagajniki oraz podmokłe, zadrzewione moczary, które sąsiadują bezpośrednio z wsiami. Jeśli są to grunty prywatne (straż leśna tam nie sięga), i na dodatek wcale lub rzadko odwiedzane przez myśliwych, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ktoś tam kłusuje.
Wnyk - z pozoru zwykły drut może dostarczyć sporo informacji o swoim wykonawcy. Konstrukcja pętli, materiał z którego ją zapleciono, sposób wykonania np. odpowiednich usztywnień, a także wybór miejsca gdzie ją zastawiono - to wszystko pozwala określić portret psychologiczny kłusownika; czy jest to osoba bystra i jaki reprezentuje poziom w swoim kłusowniczym fachu.
Nie zdradzam nazw miejscowości w pobliżu których stwierdzam działalność kłusowniczą. Przynajmniej na razie nie chcę tego robić aby nikt się nie wtrącał. To moja sprawa jak rozwiążę ten problem. Z resztą dla kłusowników lepiej by było, gdyby zajęły się nimi odpowiednie służby, niż ktoś, kogo nikt nie kontroluje.
C.D.N
22 kwietnia 2015, Beria
Zadrzewienia na podmokłych terenach w pobliżu wsi to znakomite łowisko dla kłusowników