Dla większości ludzi las nocą wydaje się czymś przerażającym i nieprzystępnym. Czasem wystarczy jechać w nocy szosą która biegnie przez las, aby wyobraźnia nasuwała człowiekowi najstraszniejsze skojarzenia z nim związane. Nie od dziś bowiem wiadomo, że o tej porze w lasach pojawiają się wilkołaki, upiory i strzygi. W ludowym folklorze takich istot związanych z ogarniętym mrokiem lasem jest więcej, warto przy tym pamiętać, że wiara w nie jest w ludziach silnie zakorzeniona, nawet u tych osób, które się do tego nie przyznają. Z pewnością największy racjonalista kiedy choćby tylko przejeżdżał samochodem nocą przez las, nie mówiąc już o spacerowaniu po nim o tej porze, odczuwać będzie dreszczyk emocji. Jest to spowodowane wszechobecną ciemnością, a kiedy mrok wokół, wtedy rozum śpi, a budzą się demony.
Jeszcze na początku XX wieku w Europie środkowej, kiedy elektryfikacja była w powijakach, mało kto odważył się ruszyć nocą w samotną podróż przez las. Szczególnie na wsiach zabobonni chłopi po zmroku z trwogą wychodzili z chałup i robili to tylko wtedy, gdy nie można było jakichś spraw odłożyć do dnia następnego. Kiedy już ktoś potrzebował iść w pojedynkę do sąsiedniej wsi, a droga prowadziła przez las lub cmentarz, wówczas podróżny brał ze sobą krzyż i wodę święconą, która miała być najlepszą bronią przeciw wilkołakom, wampirom a także diabłom. Niektórzy zabierali też z sobą psa z racji tego iż jest on czujny i potrafi ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
To by było na tyle jeśli chodzi o przesądy dotyczące nocnego lasu. Teraz chciałbym Wam opowiedzieć o moich wrażeniach z jednej z nocnych wypraw do starej części Puszczy Kozienickiej.
Na początku 2010 roku nosiłem się z tym zamiarem od dłuższego czasu, ale brak wolnych chwil skutecznie uniemożliwiał mi realizację owego przedsięwzięcia. W teren miałem wyruszyć gdzieś w pierwszej połowie marca, bo dopiero wtedy mogłem uwolnić się od codziennych zajęć.
Tak więc tamtego dnia, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, wziąłem plecak w który schowałem tylko śpiwór i termos z gorącą herbatą (karimaty nie brałem bo wiedziałem, że i tak będę spał na podściółce z gałęzi świerkowych). W kieszeniach miałem tylko nóż i kilka innych drobiazgów. Przed wyjściem sprawdziłem jeszcze raz czy mój cały skromny ekwipunek jest w komplecie, po czym wsiadłem na rower i ruszyłem do Puszczy. Aby tam dotrzeć, musiałem przejechać przez całe miasto (Kozienice), potem przebyć miejscowości Aleksandrówka i Nowiny, następnie 3 kilometry przez pola i wieś Śmietanki. Podróż minęła bezproblemowo, zaś to, co mnie denerwowało to przeciwny wiatr, który szczególnie dawał się we znaki gdy jechałem przez pola. Po dotarciu na skraj Puszczy skręciłem z szosy Kozienice-Zwoleń w lewo na drogę prowadzącą w głąb lasu. Zatrzymałem się na jej początku i nasłuchiwałem, czy gdzieś z rejonu w który miałem zamiar pojechać, nie dobiegają odgłosy piłowania drzewa. Gdyby jednak okazało się, że w pobliżu miejsca mojego nocnego pobytu trwają prace leśne, musiałbym je ominąć co byłoby kłopotliwe, lub zaniechać podróży w tamtym kierunku. Było jednak cicho. Nie czekając ani chwili ruszyłem dalej, bo zaczęło się ściemniać. Do placówki w której miałem nocować musiałem przebyć jeszcze 3 kilometry. Jechałem dość szybko żeby zdążyć przed totalnym zmrokiem.
Po prawej stronie drogi rósł wysokopienny bór sosnowy, po lewej zaś las mieszany - dębina i świerk. Lasy te osiągnęły już wiek rębności, wobec tego zastanawiałem się, jak długo ostaną się w jednym kawałku. Niestety leśnicy wydali już na nie wyrok. Jak później czas pokazał, w kilka lat po tej wyprawie rozpoczeli swoje dzieło zniszczenia i wycinali tam całe połacie lasu. W to miejsce nasadzali zamiast lasu mieszanego, monokultury sosnowe, które nie są odporne ani na działanie szkodników, ani na pożar.
Tak rozmyślając zdążałem przed siebie, omijając wertepy i kałuże na drodze. Mrok gęstniał coraz bardziej kiedy dotarłem w miejsce gdzie musiałem zejść z duktu w lewo do tej części Puszczy, która porośnięta jest olchą i świerkiem. Przedzierając się przez gęstwinę wszedłem na kilkaset metrów w głąb tego lasu, do granicy suchego i podmokłego gruntu. Tam w upatrzonym zawczasu miejscu leżało powalone drzewo z wykrotem. Postawiłem nieopodal rower, a sam zabrałem się dziarsko do ścinania gałęzi świerkowych, które miały posłużyć mi jako podściółka pod legowisko. Kiedy miałem ich już cały naręcz, wówczas czym prędzej udałem się w miejsce gdzie leżało przewrócone drzewo i wzdłuż pnia ułożyłem grubą warstwę łap świerkowych i suchych zeszłorocznych liści. Kiedy wszystko było gotowe, szybko wyjąłem śpiwór z plecaka, rozwinąłem go i ułożyłemm na legowisku. Nie czekając chwili dłużej zdjąłem buty i wsunąłem się do śpiwora. Tak naszykowany miałem doczekać rana.
Pociemniało już do cna. Leżałem na wznak wpatrując się w niebo. Wiatr mocniej targał drzewami, że długie, nagie gałęzie uderzały o siebie klekocząc przejmująco. Poskręcane pnie starych dębów majaczyły w mrokach, a ich mchem porosłe, brodate konary czyniły wrażenie dzikich straszydeł upiornych... Noc była coraz głębsza. Niepokój jakiś pełen dziwnych szelestów i głosów co nie były głosami zapanował wśród drzew. Las jakby się napełniał cieniami...tłumem widm...gąszczem mrocznych zarysów...ruchem ciemności...oceanem dziwnych drgań...tajemnicą pełną przerażenia i zamętu. Wsunąłem się głębiej w śpiwór usiłując zasnąć, jednak próżne były moje wysiłki!
Czas bowiem stał się niewypowiedzianie przykry; wiatr przybierał na sile, tłukł się po lesie i hurkotał między drzewami. Zachodziłem w głowę czy las wytrzyma tę nawałnicę i czy aby nie przywali mnie jakieś drzewo lub konar porwany przez wicher... Ale Puszcza była stara, ogromna, wyniosła; świerk stał przy świerku gęstwą nieprzebraną a tak śmigłą, prostą i mocarną że wyglądały jak te wielgachne słupy z zaśniedziałej miedzi. Mimo szalejącego wiatru ani jedno drzewo się nie przewróciło i ani jeden konar nie został złamany. Jedynie suche gałązki spadały na mnie i wokół mnie.
Wichura przewalała się teraz górą, tak łomotała, rwała wierzchoły, wykręcała i rozwalała wszystko ze wściekłym rykiem. Las cały drgał, drzewa kolebały się od drzew, pomruk leciał groźny a przyduszony i marł ze skowytem w gęstych, przyziemnych zaroślach. Z nagła cichość się czyniła, jak w kościele, kiedy organy zamilkną i śpiewy ustaną - spokój uroczysty zapanował nad Puszczą, tylko od strony pól słychać było jakieś odległe, ciężkie łomoty.
Lecz wicher nie dawał za wygraną, skądś czerpał nową moc i z całą potęgą uderzał w las, wszystkimi pazurami trzaskał o pnie, jęczał w mrokach ale na darmo, nie przemógł, bo opadły z sił tracił impet i głuchł daleko w puszczańskich ostępach...
Około północy wiatr ustał, a cichość zapanowała wokół. Księżyc świecił w pierwszej kwadrze rzucając bladą poświatę na drzewa. Leżałem z otwartymi oczami i wpatrywałem się w mroczną przestrzeń przede mną. Gdzieś z prawej strony słychać było hukanie puszczyka, a jakieś dziwne szmery i drgania zaczęły wypełniać las... Już powoli sen mnie morzył, już ćma ogarniała umysł, gdy nagle za mną usłyszałem szelest - coś jakby podskakiwało na liściach. Ten szmer zbliżał się co chwila do mnie i w pewnym momencie wyminął miejsce w którym leżałem - zapewne kuna - pomyślałem i na powrót próbowałem zasnąć. Jednak w niespełna 10 minut później dało się słyszeć tętent kopyt, z początku stłumiony, lecz szybko stawał się coraz wyraźniejszy. Odwróciłem głowę w prawą stronę i spoglądałem w miejsce z którego dochodził. W pewnym momencie odgłos był już może z 8 metrów ode mnie kiedy nagle ucichł. Zastygłem w bezruchu, a serce waliło mi w piersi jak szalone. Jednocześnie dało się słyszeć jakieś dziwne głosiki, coś jakby mlaskanie, charczenie i sapanie. Do głowy przyszły mi dwa skojarzenia z tym związane - albo jelenie, albo dziki. Po chwili namysłu wybrałem tę pierwszą opcję ponieważ w przeciwnym razie, gdyby to były dziki, to nie wydawałyby z siebie takich stłumionych dźwięków. Odgłosy dzików to chrumkanie gdy są zadowolone,a kiedy coś je zaniepokoi - fuknięcia, nieraz takie, że powietrze drży głębokim basem. Ponadto kiedy stado dzików wędruje przez las, to robią to wśród hałasu i zgiełku, jelenie natomiast wysoko podnoszą nogi przez co w mniejszym stopniu szeleszczą podszyciem, ale ich chód jest bardziej ociężały i dudniący.
Kiedy stado jeleni przewaliło się obok miejsca w którym leżałem, i gdy cisza nastała wokół, znów poczęła ogarniać mnie senność. Zrazu nasłuchiwałem jeszcze i trwałem w napięciu, ale rychło zapomniałem o wszystkim bo nieprzytomność mnie brała i niosła w ćmą jakąś wrzawliwą, jakby na dno rozszumiałych wichurą oceanów. A kiedy Puszcza na nowo zaczęła wydawać z siebie trzaski i szmery, wówczas budziłem się nieco, wychylałem duszę z sennych majaków, podnosiłem z niepamięci, wracałem z dalekości przerażających i słuchałem. A tam gdzieś cicho żerowała zwierzyna i zwidy jakieś się ukazywały, których senny rozum nie mógł już rozeznać... Usnąłem znowu, lecz nie był to sen głęboki, a raczej urywane półtrwanie. Tak doczekałem świtu. Rano obudził mnie śpiew ptaków i przejmujący chłód. Całą herbatę wypiłem przez noc, więc teraz nie miałem czym się rozgrzać. Nie zastanawiając się zbyt długo, zwinąłem śpiwór i schowałem go do plecaka. Wziąłem stojący pod drzewem rower i ruszyłem w drogę powrotną do domu.
To nie była ani pierwsza, ani ostatnia z moich nocnych wypraw do lasu. Zapadła mi ona jednak w pamięci tak głęboko z powodu niezwykłości doznań, których wtedy doświadczyłem. Nie chcę przez to powiedzieć, że inne eskapady nie cechowały się ciekawym dynamizmem, bo każda miała w sobie coś interesującego, wręcz magicznego. Mimo to chciałby móc powtórnie przeżyć podobne chwile tak jak za tamtym razem.
Beria, 26 lutego 2019