Do poważnej walki z kłusownictwem leśnym zabrałem się dopiero w tym sezonie zimowym. Jednym z głównych powodów tej decyzji jest fakt, że legalnie polujący myśliwi są dla mnie nie do ruszenia, przynajmniej na razie. Bez mała od dekady szukam sposobu żeby przetrzepać szeregi tych łotrzyków. Niestety ale obecnie można dokonać tego jedynie puszczając ich w "rozchód", czego z przyczyn obiektywnych nie realizuję. Wyrywanie chwastów z zimną krwią jest mało eleganckie i nie w moim stylu. Poza tym wdrażając tę metodę niechybnie stałbym się celem dla służb represji. Czyli w konsekwencji prowadziłbym walkę nie z myśliwską patologią, a z policją, ba, z całym państwem! Jakie to jest frustrujące, że zgraje komunistycznych pogrobowców i nowobogackich sadystów swobodnie i bez żadnej kontroli folgują sobie ogólnonarodowym dobrem jakim są dzikie zwierzęta. A niechby który przeciwnik łowiectwa spróbował ich tknąć. Wnet zjawi się brygada AT, po czym albo rozwali delikwenta na miejscu, albo zakuje w łańcuchy i zawlecze do pudła. Tak więc "zielone kapelusiki" mają szczęście, że jest ktoś, kto się nimi opiekuje.
W związku z powyższym już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że warto by bliżej zainteresować się ludźmi polującymi nie tylko z ramienia prawa. Istnieje przecież spora grupa amatorów dziczyzny, którzy nigdy nie należeli do oficjalnego związku myśliwych. To kłusownicy - najczęściej mieszkańcy wsi sąsiadujących z terenami zasiedlonymi przez wartościowe z punktu widzenia kłusownika zwierzętami. Moja okolica obfituje w dość rozległe lasy do których przylegają liczne miejscowości i osady ludzkie. Są to warunki wprost idealne do szerzenia się nielegalnych polowań. Wiedziałem o tym od dawna, ale dotychczas nie wnikałem za głęboko w ten temat. Po prostu większość uwagi poświęcałem ludziom z legitymacją PZŁ, a na chłopów z drutami pod kufajką nie wystarczało już siły. Teraz jednak znajdę czas. Skoro nie mogę uderzyć w myśliwych, to wyładuję wściekłość na leśnych szkodnikach. Kłusownik albo złodziej drewna, w przypadku napaści jest zdany tylko na siebie, ewentualnie może szukać oparcia u swoich kamratów. Natomiast nie zawiadomi mundurowych, bo w przeciwnym razie to tak jakby sam nadstawił tyłek do bicia. Zatem są oni dla mnie łakomym kąskiem, oczywiście nie sami w sobie wszak brzydzę się ludziną. Ale za to można ich rozbroić albo odebrać narzędzia do konstrukcji pułapek.
Ktoś może zapytać czy moralne jest tępienie osób, które kradną być może z nędzy? Jest to słuszna uwaga i warto poświęcić dłuższą chwilę na omówienie tej kwestii. Otóż można przyjąć, że większość aktów kłusownictwa, przynajmniej w Polsce, to faktycznie konsekwencja w/w powodu. Aby się o tym przekonać wystarczy przeanalizować doniesienia medialne na ten temat lub choćby odwiedzić kłusownicze zagłębia i naocznie sprawdzić jakimi narzędziami zwierzyna jest pozyskiwana. - Wnykarstwo to najpowszechniejsza, tania i prosta forma nielegalnego polowania. Inni kłusują przy użyciu psów albo konstruują bardziej zaawansowane pułapki np. paści sprężynowe. Zatem nie trudno się domyślić, że akurat te metody stosują osoby najuboższe, które nie mają możliwości zaopatrzenia w broń. Charakterystyczną cechą powyższych sposobów kłusownictwa jest ich okrucieństwo, bo okaleczają lub sprowadzają długą i powolną śmierć na ofiarę. - Z tego właśnie (między innymi) powodu nielegalne polowania są przeze mnie tak ścigane. Ale wnyków raczej nie stawia się dla przyjemności, wszak grozi za takie praktyki konfiskata mienia, a nawet więzienie. Zatem to trudności egzystencjalne zmuszają ludzi do złodziejstwa. Kłusownik zabijający z biedy wychodzi z założenia, że skoro polityka rządu nie zapewnia ludziom możliwości uczciwego i godnego zarobkowania, to on po prostu w postaci zwierzyny odbiera sobie to, co mu się należy. Poniekąd rozumiem ten tok myślenia. Ale choć dziko żyjące zwierzęta są własnością skarbu państwa, czyli teoretycznie wszystkich Polaków, to jednak kłusownictwo będę zwalczał. Uważam, że osoby polujące z użyciem sadystycznych metod automatycznie pozbawiają się roszczenia sobie praw do leśnej fauny.
Odrąbana głowa dzika znaleziona w lesie, kilkaset metrów od zabudowań wiejskich
O ile kłusownik-nędzarz może liczyć na taryfę ulgową, to osobniki mordujące dla rozrywki albo z czystej małpiej złośliwości będą mieć ciężkie życie. Tak, są ludzie, którzy czerpią frajdę z zabijania leśnych zwierząt. Do pierwszej grupy zaliczają się legalni myśliwi kiedy strzelają tylko po to, aby uśmiercić i porzucić ofiarę. Choć trudno w to uwierzyć, ale niektórzy z nich potrafią odwalić mało wartościowe zwierzę (w ich mniemaniu), np. dzika czy lisa, po czym ciskają ich zwłoki w zarośla albo pozostawiają jako nęcisko. - Na coś takiego niestety nie mam rady, bo z wymienionych na początku tego artykułu powodów, nie mogę interweniować wobec członków PZŁ.
Drugą grupą kłusowników-sadystów są hodowcy psów. Nieraz będąc w lesie można spotkać gościa otoczonego gromadą psów. O ile taki człowiek spaceruje w obrębie szlaków uczęszczanych przez turystów, a psy nie wyglądają na użyteczne do polowań, to nie ma się co czepiać. Ale jeśli spotkamy psiarza na odludziu, gdzieś na bagniskach, wówczas nie ma wątpliwości po co tam przyszedł. Właściciele kłusujących psów czują się nietykalni w lesie, dlatego do ich zwalczania trzeba używać "środków specjalnych".
Do trzeciej grupy zaliczają się kłusownicy-hodowcy zwierząt użytkowych np. drobiu, głębi. Oni z kolei eksterminują te gatunki dzikich drapieżników (m.in. lisy, kuny, jastrzębie), które stanowią zagrożenie dla ich hodowli. - Dla nich również nie ma usprawiedliwienia ponieważ obowiązkiem każdego właściciela jest takie zabezpieczenie trenu, aby nikt z zewnątrz, w tym wypadku dzikie zwierzęta, nie wyniosły inwentarza. Natomiast jeśli taka osoba nie dba o właściwą konstrukcję i szczelność ogrodzenia/pomieszczeń, to sama jest winna poniesionych strat.
Osobnym problemem są ludzie (nie-myśliwi) kłusujący za pomocą broni palnej. Ich uzbrojenie jest wielorakie - począwszy od prymitywnych czarnoprochowców domowej konstrukcji, a na współczesnej broni myśliwskiej skończywszy. Teraz nie będę szczegółowo podejmował tego tematu, ale zaznaczę jedynie, że akurat ten rodzaj kłusowników na razie jest poza moim kręgiem zainteresowań. Po prostu istnieje zbyt duże ryzyko utraty własnego życia aby szarpać się z tymi ludźmi. Ostatecznie można spróbować pacyfikacji kogoś, kto nosi historyczną strzelbę rozdzielnego ładowania, ale porywać się na kłusownika uzbrojonego w karabin powtarzalny to już szaleństwo.
Sarna strzelona w okresie ochronnym tj. w lutym. Była zupełnie zimna gdy ją znalazłem, więc musiała leżeć od co najmniej kilkunastu godzin. W pobliżu krążył jakiś mężczyzna, który na mój widok szybko się oddalił. U góry wyciągnięty z tuszy pocisk "PS" (amunicja 7.62x39 wz.43) - niedozwolony do polowań na zwierzynę grubą.
Zwierzęta które można obejrzeć na powyższych zdjęciach, nie zostały podjęte w trakcie zaplanowanych akcji przeciw kłusownikom. To są jedynie ślady przestępczej działalności. Znalazłem je podczas rozpoznania potencjalnych terenów będących atrakcyjnymi z punktu widzenia amatora nielegalnej dziczyzny. Od listopada ub. roku przeszukuję takie miejsca, które wcześniej rzadko odwiedzałem - bo i myśliwi tam nie polują, albo tylko czasem. A gdzie nie ma myśliwych, a jest zwierzyna, tam też są kłusownicy. Stworzenie mapy "gorących okolic" bardzo usprawni przyszłe operacje, bo pozwoli zaoszczędzić czas. Nie wszędzie bowiem takie nielegalne polowania są praktykowane, nawet tam, gdzie na pierwszy rzut oka wydaje się to prawdopodobne.
W moim przypadku marzec i kwiecień to idealne miesiące do tropienia, zwłaszcza wnykarzy. Legalni myśliwi są o tej porze mniej aktywni, dlatego więcej siły mogę poświęcić na kłusowników. Teraz jest również dobry moment by testować wyposażenie, w tym zaawansowaną elektronikę szpiegowską, która niesamowicie ułatwia pracę.
4 marca 2015r. © Beria
Fragment skóry jelenia na bagienkach niedaleko jednej ze wsi sąsiadującej z Puszczą Kozienicką