Rzecz miała miejsce 15 października. Sobota. Wyjechałem rano z Kozienic w kierunku Warszawy. Przez pierwsze 12 kilometrów było pusto. Dopiero na wiadukcie za zjazdem na Świerże stwierdziłem rozjechane na miazgę szczątki zająca. Następne kilka kilometrów aż do Ryczywołu także nic konkretnego nie przyniosły. Dłuższy postój musiałem zrobić kiedy znalazłem się w lesie na odcinku pomiędzy skrętem na Studzianki, a Przydworzycami...
Minąłem handlujących grzybiarzy i mniej więcej na środku tego odcinka szosy, tuż przy jej krawędzi zobaczyłem plamę krwi. Była świeża, bo na oko sprzed 12 godzin. Rozglądam się wokoło, ale nigdzie nie widzę zwłok. Skoro nie ma ich w rowie, to znaczy że ktoś się nimi lepiej zainteresował. Schodzę więc z roweru i idę w las. Zobaczę, czy nie rzucono ich dalej od drogi, bo i tak nieraz bywa.
Jak się okazało, za rowem w trawie leżał martwy lis. Duży, co najmniej trzyletni samiec. Od samego początku coś mi w nim nie pasowało - osobliwe jak na potrącone zwierzę ułożenie ciała.
Potrącone zwierzęta zwykle leżą w rowie. Tym razem było inaczej. Zastygły lis w nietypowej pozycji 2 metry za pasem drogowym. Powykręcany; szczęki zaciśnięte. Cierpiał bardzo.
Biorę go więc i idę z nim za pobliską kępę jałowców. Oglądam go dokładnie by zobaczyć jakie ma uszkodzenia. Czaszka cała, wszystkie zęby zdrowe: nie wyłamane, ani powycierane. Skóra bez świerzba. Okaz zdrowia. Podbrzusze i jama otrzewna rozpruta - widocznie oberwał w zad. Dla mnie żadna nowość.
Ponieważ był bez oznak rozkładu, dlatego jak zwykle w takim przypadku zabrałem się do ściągania skóry. Oprawiłem kończyny, dochodzę do boków i stwierdzam coś dziwnego. Z jednej strony klatki piersiowej widniał mały otworek o średnicy około 9mm z czerwoną obwódką. Na drugim boku po skosie dziura jak 5 złotych. To ewidentnie rana z cechami postrzału. Dla pewności przeciąłem mięśnie między żebrami, aby przekonać się, czy narządy wewnętrzne są uszkodzone. Zgodnie z przewidywaniami były przebite dokładnie na wysokości ran zewnętrznych - tak jak to widać na ostatnim zdjęciu.
Rana wlotowa zadana kalibrem 7,62-8mm.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, jak wyglądało to zdarzenie. Początkowo sądziłem, że myśliwy jadąc szosą późną nocą zobaczył lisa w świetle reflektorów, po czym zatrzymał samochód, wyjął sztucer i zwierzę zastrzelił. Tę hipotezę jednak odrzuciłem. Po pierwsze dlatego, że asfalt wokół plamy krwi był cały. Pocisk sztucera natomiast odłupałby kawałek nawierzchni. Ponadto lis miał rozerwane podbrzusze - a to nie mogło powstać na skutek fali uderzeniowej wywołanej uderzeniem pocisku. Następnie brałem pod uwagę możliwość dostrzelenia zwierzęcia przez policjanta, którego wezwał na miejsce sprawca potrącenia. Ta opcja też nie był spójna. Po prostu ten typ postrzału był zbyt ciężki jak na amunicję 9mm FMJ używaną w broni krótkiej przez polskie służby.
Druga strona. Taka wyrwa nie powstaje od pistoletowych 9x19. 1 pokazuje kierunek przejścia kuli przez ciało. 2 Ubytek tkanki na skutek rozerwania się pocisku uderzającego w coś twardego. - Zatem zwierzę otrzymało postrzał leżąc na ziemi lub asfalcie. Obrażenia są typowe jakie zadaje pocisk karabinowy (od sztucera).
Ostatnie rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy po analizie śladów jest najbardziej prawdopodobne - ktoś w nocy potrąciłwszy lisa zatrzymał się, by zobaczyć co dokładnie się stało. Gdy stwierdził, że zwierzę jeszcze żyje, wykręcił numer pod 112. Służby, lub ktokolwiek to był, poinformowały dyżurnego myśliwego o zajściu. Ten przyjechał, przeniósł lisa poza pas drogowy i dobił go strzałem. Z obawy przed rykoszetem strzelał z odległości kilku metrów. - To tłumaczy ostry kąt natarcia pocisku w ciele.
Przestrzelone narządy. Krwotok wewnętrzny wokół kanału po przejściu pocisku oznacza, że zwierzę w trakcie postrzału jeszcze żyło.
Aż do dziś rozmyślam nad tragedią, która tam się wydarzyła. Czuję to tak, jakbym sam brał w niej udział. Nie jest fajnie leżeć z flakami na wierzchu i czekać na śmierć. Przed chwilą być zdrowym, zaś jeden moment nieuwagi przekreślił wszystko... Jednak mimo ogromu cierpienia, które ten lis nagle doświadczył, oraz mojego podejścia do łowiectwa uważam, że sprawa została rozwiązana tak, jak się należy. Myśliwy bez zbędnych ceregieli zakończył jego życie - strzałem. Nie żałował naboju za 10 złotych i nie dobił butem. Za to należą się mu podziękowania. Na miejscu tamtego lisa wybrałbym taki koniec, bo śmierć od kuli jest bezbolesna i honorowa, czego nie można powiedzieć o truciznach serwowanych przez weterynarzy.
Beria, 21-X-2022
Gdyby nie plama krwi na asfalcie pojechałbym dalej.