Zaginiona w akcji

Poprzednim razem wspominałem o polowaniu, jakie chciałem urządzić na osoby trudniące się kłusownictwem leśnym. W związku z tym przez ostatnie trzy miesiące penetrowałem niektóre obszary Puszczy aby namierzyć oznaki nielegalnych łowów. Niby nic trudnego... Zadanie to jednak okazało się bardziej skomplikowane niż początkowo sądziłem. Dla mnie największym problemem jest niewielka ilość czasu w stosunku do rozległego terenu, który mam przed sobą. Wiadomo że w okresie jesienno-zimowym dzień trwa krótko, a ja zanim przystąpię do czesania lasu muszę objechać okoliczne drogi, aby sprawdzić czy nie leży przy nich zwierzęca ofiara wypadku drogowego - co pochłania kilka godzin. Dopiero później mogę zająć się czymś innym.

Najprościej jest ująć kłusownika, który chwyta zwierzęta w różne pułapki. W tym celu wystarczy zlokalizować miejsca z ustawionymi sidłami i monitorować je w odpowiedni sposób. Natomiast bardzo trudno złapać takie osoby, kiedy posługują się bronią palną. Już samo odróżnienie uzbrojonego kłusownika od myśliwego jest kłopotliwe jeśli nie zna się twarzy legalnych myśliwych z danego obwodu. Czasem tylko (przy bezpośrednim starciu), można ich rozpoznać po reakcji na przypadkowo napotkanego człowieka, albo nietypowej do polowań broni. Na dodatek bez możliwości wglądu do rejestru pobytu myśliwych w łowisku ciężko jest ustalić kto aktualnie poluje kiedy słychać wystrzały.

Legalni myśliwi są dla mnie znacznie łatwiejsi do wytropienia. Oni nie ukrywają swojej obecności. Wystarczy przy sobocie pojechać w rejon, gdzie mają swoje ulubione miejsca do zasiadki i już można któregoś spotkać. Oczywiście nie jest tajemnicą, że myśliwi także kłusują oraz popełniają różne błędy skutkujące np. postrzałkami. Niestety bez złapania kogoś na gorącym uczynku bardzo trudno jest udowodnić ten proceder. Czasem tylko, jeśli przypadek pozwoli, udaje się naocznie przekonać o działalności tych przestępców.

W pierwszych dniach, zaraz po świętach Bożego Narodzenia, sypnęło z deka śniegiem i wziął lekki mróz. To są moje ulubione warunki zimą, bo niska temperatura idealnie konserwuje zwłoki oraz czyni łatwo dostępnymi tereny podmokłe. Dodatkowo cienka warstwa śniegu ułatwia tropienie. Jednego z takich mroźnych poranków ruszyłem do przeszukiwania interesujących terenów leśnych. Na początku czekał mnie - jak zwykle - objazd ruchliwych arterii międzymiastowych. Tego dnia miałem do sprawdzenia krótkie odcinki (wszystkiego jakieś 50 km). Dla wprawnego kolarza podobne dystanse to nic - dla mnie też. Ale drogowcy zdążyli posolić jezdnię przez co zalegała nań warstwa błota pośniegowego. Najbardziej dał mi w kość przeciwny wiatr - coś, czego nienawidzę w czasie jazdy. Tak więc błoto pośniegowe, które lepi się do kół i wiatr (potem jeszcze doszedł padający śnieg), sprawiły, że zmęczyłem się podwójnie. O zachlapanej odzieży nie wspomnę.

no image

Wtedy przy drodze znalazłem tylko lisa. Co prawda rozjechany był on na miazgę, ale po dłuższym namyśle zdecydowałem się uratować z niego kitę i fragment skóry. Tak nawiasem mówiąc, to w tym sezonie nie znalazłem ani jednego potrąconego lisa który ostałby się w całości. Wszystkie zostały porozrywane pod kołami samochodów. Tylko z nielicznych uzyskałem futra i ogony, oczywiście po czasochłonnym przywracaniu im pierwotnego wyglądu. Trzeba bowiem wiedzieć, że włos skóry z takich zwierząt jest niezwykle brudny od piachu oraz co gorsza - tłuszczu i mięsa. Do jego czyszczenia konieczne jest podjęcie specjalistycznych zabiegów, no i posiadanie ogromnej cierpliwości.

Tamtego dnia najciekawszym punktem programu był moment, kiedy wjechałem na śródleśne łąki. Nie wybrałem tego miejsca przypadkowo ponieważ wiadome mi było, że jest często odwiedzane przez myśliwych. Tam właśnie, przy rozstajach dróg stał samochód terenowy, na szybie znaczek "Koło Łowieckie...". Odciski stóp na śniegu prowadzące od auta wskazywały, że wysiadło z niego trzech ludzi. Po krótkich oględzinach ruszyłem dalej by zobaczyć czy "goście" nie tkwią na pobliskich zwyżkach obserwacyjnych. Za pomocą lornetki z dość dużej odległości wypatrywałem jakiegoś ruchu na ambonach, ale nic podobnego tam nie zauważyłem. Musieli zatem polować z podchodu, co jak się potem okazało, było słusznym przypuszczeniem, wszak za niecałe 20 minut spotkałem jednego z nich.

no image

Akurat zawracałem, a on w tym momencie wyszedł z lasu. Po zapytaniu na co dziś poluje, odparł: "Na dziki" A ja podejrzewam, że na sarny, bo za dnia w tamtym rejonie dzików nie uświadczy. O tamtej porze musiałby wejść bardziej w bagna, wtedy dopiero przy odrobinie szczęścia spotkałby jakiegoś... Tym razem lenistwo współczesnego myśliwego wyszło z pożytkiem dla zwierząt.

Początkowo miałem zamiar szpiegować pana myśliwego, ale szybko zrezygnowałem z tego zamiaru, bo na otwartym terenie pozbawionym konkretnych osłon zostałbym łatwo odkryty. Poza tym nie wiedziałem gdzie znajdują się towarzysze tamtego człowieka, a wpaść na nich przez "przypadek", nie miałem zamiaru. Ponieważ zaczęło się coraz bardziej ściemniać przyszła mi do głowy myśl, aby zobaczyć co słychać w innym ciekawym miejscu oddalonym o 1.5 km. Tam, jak się później przekonałem, też ktoś polował. Akurat gdy wyjechałem z lasu na łąkę, mężczyzna ze sztucerem wysiadał z auta. Nie spostrzegł mnie. Szybko zamknął drzwi i odszedł w kierunku ambony. Nie było jej widać z punktu w którym się znajdowałem, ale mimo to nie podchodziłem bliżej. Odpuściłem sobie podchód bo zapadała ciemność, a w takich warunkach nie ma szans wykonać na odległość dobrych zdjęć. Postanowiłem zatem usiąść pod ścianą lasu i nasłuchiwać ewentualnego wystrzału. Dzięki temu mogłem zorientować się, czy tego dnia strzelano do zwierząt, oraz mniej więcej ustalić rejon gdzie polowanie miało miejsce. Takie rozwiązanie jest dobre gdy mamy przed sobą wielki obszar. Pozwala ono zaoszczędzić czas i siły, które w innym wypadku musiałyby zostać poświęcone na objazd wszystkich znanych mi miejscówek np. ambon.

no image

Pokrywa śnieżna jako że znakomicie kontrastuje ślady krwi, jest niezwykle pomocna w odszukiwaniu postrzałków

Po kilkudziesięciominutowym oczekiwaniu, ze trzy kilometry gdzieś na wschód ode mnie rozległ się cichy basowy strzał. Biorąc pod uwagę kierunek z którego pochodził, mniemałem że najpewniej było to w sąsiednim obwodzie. Co prawda rozważałem też inne opcje, jednak pierwsza myśl okazała się trafieniem w dziesiątkę. Nazajutrz bowiem kiedy wreszcie odnalazłem prawdopodobne miejsce oddania strzału, to na końcu czekała mnie niespodzianka... Otóż mam zwyczaj przeszukiwania miejsc w których odbywają się polowania. Tamtego dnia również postąpiłem zgodnie ze swoją tradycją. Ślady pozostawione na warstwie śniegu szybko doprowadziły mnie do zastrzelonej sarny... Nie pierwszy raz mam do czynienia z czymś takim. W tym przypadku - ponieważ myśliwy strzelał o zmroku i nie położył ofiary na miejscu, ta widocznie uciekła znikając mu z pola widzenia, by ostatecznie paść kilkaset metrów dalej. Takie sytuacje się zdarzają. Bywa że myśliwi nie wiedzą czy pocisk trafił w cel, a nieraz doskonale zdają sobie z tego sprawę lecz rezygnują z szukania postrzałka i przechodzą na tym do porządku dziennego.

no image

"zaginiona w akcji"

Nie zgłosiłem jej ani w miejscowym leśnictwie ani nigdzie indziej. Tutaj rządzi myśliwsko-leśna klika, mająca wpływy na policję i prokuraturę rejonową w Kozienicach. Nie będę ryzykował starcia z nimi oraz ewentualnych oskarżeń, że to niby ja jestem kłusownikiem. Ale dowody cierpliwie zbieram. W połączeniu z materiałami zgromadzonymi przez moich towarzyszy z innych terenów, będą one argumentem w kampanii mającej na celu rewizję modelu łowiectwa w Polsce.


Wydarzenia z 27-29 grudnia, AD 2014