Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia tamtego roku wybrałem się na przegląd pewnego miejsca w poszukiwaniu wnyków. Ściślej mówiąc wiedziałem, że tam ktoś kłusuje ponieważ w opisywanej placówce druty odkryłem już pod koniec maja. Wtedy były one pozaciągane albo pookręcane wokół drzewek. Linki wrośnięte dość głęboko w pień dawały mi do zrozumienia, iż ktoś przez długi czas w ogóle nie kwapi się z ich demontowaniem. - Pewny siebie gość - pomyślałem i postanowiłem nie poruszać moich znalezisk. Wiedziałem, że w takiej sytuacji lepiej zaczekać do jesieni, by wraz z nastaniem sezonu kłusowniczego wrócić tu i sprawdzić, czy osobnik ingerował przy nich, tj. przygotował pętle do chwytania zwierząt.
W końcu nadeszła zima, okres przedświąteczny. Z samego rana jestem już na miejscu i przeczesuję punkty znalezienia wnyków. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że druty od ostatniej wiosennej wizyty nie zostały poruszone. Wyglądały tak, jakby ktoś o nich zapomniał. A może osoba, która je zakładała, nie była w stanie z przyczyn niezależnych od siebie dalej zajmować się tym procederem? Nieraz bywa, iż kłusują ludzie starzy. Oni po prostu ze względu na wiek mogą nagle zapaść na jakąś poważną niedyspozycję, lub najzwyczajniej w świecie umrzeć.
Zdjęcie uwidaczniające granicę pomiędzy gęstwiną sosnowego zagajnika, a brzozowym przesmykiem.
Na tym przykładzie chciałbym pokazać Wam ciekawy typ kłusowniczej placówki. Ma ona postać prywatnego zagajnika, który swoim początkiem sięga niemal samych zabudowań osady i ciągnie kilkaset metrów poprzez pola. - Niby zwykły zagajnik, jakich wiele... To, co go wyróżnia na tle innych jest jego struktura: pas zwartego sosnowego młodnika, tak gęsty, że większe zwierzęta mają problemy z jego pokonaniem. ten półkilometrowy ciąg jest pocięty co kilkadziesiąt metrów brzozowymi nasadzeniami o długości 10 metrów. Te odcinki o rzadkiej strukturze stanowią przesmyki, z których chętnie korzystają zwierzęta. Wydeptane ścieżki migracyjne w tych miejscach najlepiej świadczą o roli jaką spełniają.
Ogólny widok przesmyku. W tamtym pasie zadrzewień jest ich 4, w odstępach co 60 metrów.
Ktoś słusznie zauważył, że nawet zwierzyna potrafi chodzić po najlżejszej linii oporu i podobnie jak ludzie wykorzystuje dogodne dla siebie przejścia. Dlatego pułapki ustawił właśnie tam, gdzie istnieje większa niż gdzie indziej pewność występowania potencjalnych ofiar. Dodatkowym atutem takiej miejscówki jest bezpośrednie sąsiedztwo z zabudowaniami wsi. Wiadomo, że wnyków nie zastawił tam nikt z daleka, tylko ktoś, kto ma ten obszar "pod opieką" na co dzień. Ponadto ma też pewność, iż nie kręcą się tam osoby, które mogłyby doprowadzić do ujawnienia pułapek przed władzami.
W każdym z nich znajdował się jeden wnyk umieszczony na ścieżce wydeptanej przez sarny.
Większość obecnie spotykanych miejsc obstawionych wnykami to prywatne zadrzewienia. Pułapki w państwowych lasach należą już do rzadkości. Czasem można jeszcze je trafić w rejonach podmokłych i niedostępnych, gdzie nawet służby leśne zaglądają tylko od święta. Poza tym wiele zależy też od specyfiki regionu i mentalności lokalnych mieszkańców. Jeśli we wsi panuje zmowa milczenia i jeden drugiego kryje, to kłusownictwo może być tam nasilone w większym stopniu, niż gdzieś indziej.
Beria, 23 lutego 2021
Widok w stronę zabudowań wsi.