Raport antykłusowniczy X-XI 2023

Tropienie przejawów kłusownictwa w postaci pułapek można prowadzić nawet latem. Rzecz jasna z powodu gęstej roślinności i dokuczliwych owadów jest to trudne.

Od września do października skontrolowałem miejsca w powiecie puławskim i zwoleńskim, znane mi z wcześniejszych kłusowniczych ekscesów. Ponadto udałem się w nowe rejony, w których odkryłem wnyki - na szczęście pojedyńcze i nieużywane. Niestety większości potencjalnie zapalnych miejsc nie mogłem odwiedzić. Czasowo i fizycznie po prostu nie dam rady tego zrobić. Na dodatek pogoda nie zawsze sprzyjała wyprawom. W listopadzie nastały uporczywe deszcze i wiały silne wiatry. Ciężko było znaleźć wolne okno. Teraz jest grudzień i zalega śnieg, a to też nie jest moim sprzymierzeńcem.

Po lewej wnyk przytwierdzony do drzewka nie dłużej niż rok (Mariampol). Z prawej głęboko wrośnięty, być może jest przywiązany nawet od 10 lat (Sucha, gm. Pionki).

Od grudnia będę jeździł tylko w te miejsca, gdzie nigdy nie byłem. Jest ich sporo między powiatami kozienickim i białobrzeskim. Na południe, oraz południowy wschód od Pionek też istnieją takie rejony. Niektóre są podmokłe i tym samym trudno dostępne.

Od dłuższego już czasu zdecydowałem się podjąć współpracę ze służbami - PSŁ i Policją. Niestety idzie ona opornie. Wyjaśnię to na przykładzie ostatniego zdarzenia.

Dwie pułapki na drapieżniki ustawione przez hodowcę gołębi. Znalazłem je w połowie października.

Dnia 17 października (br.) nieopodal Mariampola odkryłem dwie pułapki żywołowne. Pierwsza była skonstruowana specjalnie do chwytania ssaków drapieżnych. Druga to typowa na ptaki - jastrzębie i myszołowy. Obie stały w odległości około 150 metrów od siebie. Oprócz tego w niewielkim lasku położonym 100 metrów na wschód od tego miejsca znajdowało się kilka zastawionych wnyków. O znaleziskach wraz z opisem miejsca niezwłocznie poinformowałem PSŁ w Warszawie. Byłem przekonany, że oni zajmą się tym problemem. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Oficjalną odpowiedź otrzymałem 17 listopada, (w międzyczasie zadzwoniłem do sekretariatu PSŁ w celu upewnienia się, że e-mail dotarł). Młodszy strażnik, pan A.P. wyjaśnił, że funkcjonariusze byli na miejscu, nawiązali kontakt, m.in. "miejscową policją", Strażą Leśną... i w ogóle, że starali się coś z tym zrobić. Ponadto zaznaczył, iż jeśli ktoś ma kłopoty z kunami, tchórzami, itp. oraz jastrzębiami (których to ptaków PSŁ nie chroni, bo nie podpadają pod zwierzynę łowną), to może wystąpić do RDOŚ o pozwolenie na odłów żywołowny... Tylko - jak się później okazało, ów facet-gołębnik nie dysponował jakimikolwiek papierami, bo żaden urząd nie wyda nikomu glejtu na ustawienie pułapek w szczerym polu, z dala od posesji.

Ostatecznie po półtora miesiąca oczekiwania - z braku reakcji służb, sam musiałem je zdemontować.

Na drugi dzień, tj. 18 listopada, po otrzymaniu odpowiedzi z PSŁ pojechałem do Marianowa, aby na własne oczy przekonać się, co zostało zrobione. Pułapki nadal stały. W związku z tym postanowiłem zasięgnąć rady na posterunku policji w Grabowie Nad Pilicą. Wyjaśniłem funkcjonariuszom w czym rzecz. Tamci odpowiedzieli, że PSŁ nie kontaktowało się z nimi i nic o tej sprawie nie wiedzą. Obiecali zadzwonić do Warszawy, a po ustaleniu faktów, mieli odezwać się do mnie drogą telefoniczną.

Po tygodniu spotkałem się z nimi drugi raz i zasugerowali mi, że najlepiej zrobię, jak sam przypilnuję sprawcę, a potem wezwę patrol, kiedy gość będzie ujęty... Czekałem z tym do końca listopada, w nadziei, że coś jeszcze się ruszy. A pułapki stały. Wreszcie 2 grudnia pojechałem na miejsce i sam rozwiązałem problem niszcząc je.

Kłusownik - właściciel w/w pułapek, który z kijem w ręku bezradnie obserwował dzieło zniszczenia. Uciekł, ale jeszcze się spotkamy.

W poprzednim wpisie (z 4 grudnia), wspominałem, że po objeździe dróg wstąpiłem na pola - wtedy udałem się po te urządzenia. Godzina była dość późna, bo dochodziła 15:00. Najpierw rozwaliłem klatkę na kuny. Wykonano ją ze słabo pospawanych prętów, dlatego łatwo ustąpiła. Więcej roboty miałem z potrzaskiem na jastrzębie, który ostatecznie musiałem zabrać ze sobą. Gdy z nim odchodziłem, ktoś od strony wsi wrzasnął na widok tego, co się dzieje. Odwróciłem się i mniej więcej w odległości 200 metrów dostrzegłem idącego w moim kierunku człowieka. Poczekałem na niego, aż dojdzie na skraj lasu. Zatrzymał się tam. W ręku miał kij, a wokół niego biegał mały kundelek. Wyciągnąłem zawczasu przygotowany telefon, aby nagrać gościa. Wtedy rzucił się do ucieczki. Dzieliło nas 100 metrów zaoranego pola i nie miałem szans go dogonić. Ale mniej więcej wiem, kto to jest.

Atrakcje tego typu są normalne. Tym razem nikt nie ucierpiał, ale prędzej czy później walka będzie nieunikniona. Podejmując się antykłusowniczej działalności konieczne jest stałe podnoszenie i utrzymanie własnych umiejętności bojowych. Inaczej w godzinę próby można mieć kłopot.

Beria, 06-12-2023