Strzelanie do ciężarnych samic przykładem myśliwskiej zbrodni na zwierzynie

Niniejszy problem jest rzadko poruszany w sporach między przeciwnikami, a zwolennikami polowań. Myśliwi unikają go jak ognia, ponieważ demaskuje ich obłudę kiedy sami o sobie mówią, że posiadają empatię. Natomiast osoby z przeciwnego obozu, co tu dużo ukrywać - z powodu kulejącej wiedzy na temat łowiectwa, nie za bardzo wiedzą, jak argumentować w omawianym dziś zagadnieniu.

W społecznościach ludzkich zabicie kobiety w ciąży jest odbierane jako czyn wyjątkowo odrażający i godny potępienia. Śmierć bowiem ponoszą jednocześnie dwie istoty - matka oraz jej nienarodzone dziecko. Można powiedzieć, że obydwie są bezbronne. Płód nie obroni się samodzielnie przed niczym. Kobiety, poza nielicznymi wyjątkami, również nie za bardzo dają sobie radę w walce; kiedy zaś są brzemienne, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Z tego powodu zasługują na specjalną ochronę. Myślę, że każdy normalny człowiek nawet nie potrzebuje, by mu tłumaczyć dlaczego, ponieważ osoba z prawidłowo wykształconą psychiką wie takie rzeczy instynktownie.

Ponieważ na świecie dobro wymieszane jest ze złem w każdej dziedzinie, tak też i żyją wśród nas ludzie wykazujący ostre defekty w myśleniu, tzn. nie pojmują właściwie spraw oczywistych, lub co gorsza - pojmują, ale cynicznie, w imię egoistycznych interesów, gardzą nimi. Są całe rzesze takich, którzy nie mają skrupułów, by mordować dzieci nienarodzone. Jednakże trzeba zauważyć, że w tym przypadku ginie dziecko, które uprzednio za sprawą wypaczonej ideologii zostało "odczłowieczone" - wszak łatwiej jest zabić coś, co człowiekiem nie jest. Matka natomiast pozostaje przy życiu. Ponadto aborcji nie widać, bo "zabieg" odbywa się gdzieś za zamkniętymi drzwiami - zatem społeczeństwu łatwiej jest zaakceptować ten rodzaj zbrodni przez palce, wg powiedzenia: "Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal." Poza wyjątkami z działalności ekstremalnie zbrodniczych reżimów totalitarnych, kobiet w ciąży nie zabija się celowo nawet w czasie wojen. Przy okazji warto wspomnieć, że nawet oprawcy z obozów zagłady (które pamiętamy z ubiegłego wieku) i innych mniej znanych miejsc martyrologii, dokładali starań, aby takie fakty jak zapędzanie do komór gazowych kobiet w ciąży (pochodzenia żydowskiego), albo topienie noworodków w wiadrze z wodą - nie wyszły na jaw.

Powyższy wstęp napisałem by mieć porównanie do tego, co myśliwi wyczyniają ze zwierzętami. Mówiąc wprost - oni zabijają ciężarne samice wszystkich ssaków łownych w majestacie prawa - które de facto sami sobie napisali i uchwalili. Dziwicie się, jak to jest w ogóle możliwe, skoro konstytucyjnymi organami ustawodawczymi RP jest Sejm i Senat? Otóż zawsze było tak, że ludzie w kręgach najwyższych władz państwowych albo sami polowali, albo mieli bliskie kontakty z polującymi współpracownikami. W praktyce oznaczało to jedno - nadrzędne organy mające decydujący wpływ na politykę przyrodniczą kraju obsadzone były przez myśliwych. Tak było przed II wojną, potem za PRL i tak jest obecnie. Reżim komunistyczny upadł 30 lat temu, jednak od tamtego czasu, ministrowie środowiska (Stanisław Żelichowski 1993-1997, 2001-2003 i Jan Szyszko 1997-1999, 2005-2007, 2015-2018), za których podjęto najistotniejsze zmiany dotyczące wykonywania gospodarki łowieckiej - byli myśliwymi, oni zaś robili to, co oficjalnie i nieoficjalnie podsuną im koledzy z PZŁ... Aktualnie w Ministerstwie Klimatu i Środowiska pełnomocnikiem rządu ds. leśnictwa i łowiectwa jest Edward Siarka. Nie jest członkiek PZŁ, ale wykazuje promyśliwskie sympatie.
To jest tylko pobieżny zarys tematu, któremu innym razem poświęcę osobny tekst. Teraz wspomniałem o nim w tym celu, abyście wiedzieli, że nie warto dawać wiary tłumaczeniom myśliwych, iż to nie oni, lecz minister środowiska odpowiada za okresy ochronne, jak i model łowiectwa w Polsce. Oni stanowią jedną klikę i ponad podziałami politycznymi grają do jednej łowieckiej bramki. Na szczęście ich przewrotna retoryka nader często przybiera postać zwykłych kłamstw lub przelewania z pustego w próżne, dlatego dość łatwo można ją wykazać.

no image

Tak wygląda pęcherzyk płodowy sarny w połowie (17) stycznia. W środku widać kształtującą się małą sarenkę. Koza, z której go wydobyłem nie została co prawda odstrzelona, ale jest ofiarą kolizji drogowej. - To jednak nie ma znaczenia, ponieważ na samice sarny można polować do 15 stycznia. Wtedy prawie wszystkie noszą w sobie płody, takie jak ten u góry.
W przeszłości wielokrotnie znajdowałem sarny w tym okresie. Dobrze wiedziałem, co mają w sobie, ale nie potrafiłem zebrać się na odwagę, by naocznie przekonać się o tym. Tym razem wyjąłem jedno małe, aby wykonać zdjęcie na potrzeby tego tekstu. Kosztowało mnie to wiele wysiłku psychicznego, ponieważ nie jestem w stanie normalnie patrzeć na takie rzeczy.

Okres ochronny większości ssaków łownych obejmuje jedynie końcowy czas ciąży oraz początkową fazę wychowu młodych. Natomiast gody - kiedy następuje zapłodnienie, oraz sama ciąża do momentu jej wyraźnego zaawansowania, takiej ochronie nie podlega. - Tej zasadzie podlegają zwierzęta cenne dla myśliwych, szczególnie jeleniowate. Natomiast w stosunku do tych, które uznawane są przez nich za "śmieciowe" ustanowili pewne wyjątki. Chodzi o to, że w obwodach gdzie myśliwi w ostatnich dwóch po sobie latach wsiedlają zające, kuropatwy i bażanty, a także w rejonach występowania głuszca i cietrzewia - można strzelać przez cały rok drapieżniki, czyli lisy, borsuki, kuny, tchórze, jenoty i szopy. Dla osób znających temat to żadna nowość, że myśliwi nienawidzą zwierząt drapieżnych traktując je jako konkurentów do dzielenia się zającami i ptactwem. Ponadto obarczają te gatunki, szczególnie lisy, jako przyczynę zanikania zwierzyny drobnej - co jest totalną bzdurą. Jednak najłatwiej zwalić winę na nie, bo ponoć rozmnożyły się ponad miarę ze względu na wyeliminowanie wścieklizny - jako głównego czynnika redukcyjnego. Ale... przecież jeszcze w czasach kiedy nie rozkładano szczepionek, lisy (i inne) także były tępione bezwzględnie w ośrodkach hodowli zwierzyny drobnej (patrz komentarz na dole kalendarza łowieckiego z 1957 r.) W czasach głębokiej komuny lat 50 czy 60-tych zajęcy i kuropatw było w bród, zatem dlaczego nawet wtedy lisy zabijano bez litości? Teraz widzicie, że mamy tu do czynienia z wyrachowaną nienawiścią ze strony myśliwych do zwierząt.

W diecie lisów dominują gryzonie "myszowate", nie zaś ptaki i zające. Prawdziwą przyczyną regresu populacji kuraków jest chemizacja upraw insektycydami - ponieważ niszczy larwy owadów, którymi z kolei żywią się młode ptaki. Natomiast rozpylanie herbicydów powoduje zubożenie bazy żerowej dla zajęcy - a one, by być w dobrym zdrowiu potrzebują dziennie zjeść około 40 gatunków różnych roślin. Na wielkoobszarowych polach zlanych chemią tego nie znajdą - tu cudów nie ma.

Przyczyną zaniku populacji głuszca i cietrzewia też jest człowiek. Leśnicy to sprawili poprzez intensywną gospodarkę leśną ukierunkowaną na hodowlę sosny. Ponadto odwadnianie terenów podmokłych w celu utorowania dostępu dla łatwego pozyskania drewna, w poważnym stopniu zniszczyło siedliska tych ptaków. - To tak w skrócie, aby czytelnik wiedział, że to jednak nie drapieżniki powodują zubożenie bioróżnorodności.

Kolejną ofiarą ludzkich interesów są dziki, które od 3 sierpnia 2017 można wybijać przez cały rok, bez względu na płeć i wiek. Ponieważ dziki uznano za główny wektor rozprzestrzeniania się ASF, dlatego rząd podjął decyzję o maksymalnym ograniczeniu ich populacji. Jednak afrykański pomór świń to problem hodowców trzody chlewnej, a nie przyrodniczy. Dziki co prawda roznoszą ten wirus w w stanie wolnym, ale nikt nie uwierzy, że mają one dostęp do świń przebywających w zamknięciu. Stąd łatwo się domyślić, że źródłem zarażenia tuczników w chlewach są sami rolnicy, którzy nie przestrzegają zasad bioasekuracji - na co uwagę zwracali naukowcy wirusolodzy. Jednak rząd nie chcąc narażać się rolnikom, zrzucił winę na dziki poprzez rozpętanie ich eksterminacji. Wykonawcą "dzieła" mieli być przede wszystkim myśliwi. Co prawda na początku odbył się ich protest w Warszawie, gdzie wyrażali oburzenie z powodu nakazania im odstrzałów ciężarnych loch. Ich opór (szczery lub nie) szybko został stłumiony gwarancją wypłat pieniężnych za każdą strzeloną sztukę. Skarb Państwa wynagradza zabicie lochy ryczałtem w wysokości nawet 650zł. Po odliczeniu fiskusa w kieszeni myśliwego zostaje około 600zł... 600zł - tyle jest warta etyka myśliwego.

Zwierzęta uznane za gatunki inwazyjne również traktuje się w ten sam sposób... Jak można było określić je jako "gatunki inwazyjne"? - Czyżby one same dokonały desantu na ziemie oddalone nieraz o tysiące kilometrów od od ich macierzystych habitatów? To człowiek je zawlókł w imię swoich interesów, a teraz by ukryć swoją winę, określa te zwierzęta jako "inwazyjne" - sugerując tym samym, że to one same w sobie są przyczyną, a nie ci, którzy je przywieźli. - Klasyczne zrzucanie odpowiedzialności na niewinnych, tych, co nie mogą się bronić i na dodatek wyciąganie od nich konsekwencji - postawa godna ostatnich łajdaków.

Mało kto pamięta, że od zakończenia II wojny światowej, aż do 1974 r. status ochronny dla wilków nie istniał. Komunistyczne władze nakręciły tzw. "Wilczą akcję", której celem było zabicie jak największej ilości wilków. Za pomocą wszelkich dostępnych środków tępiono zarówno dorosłe jak i młode zwierzęta. Mogli to robić myśliwi oraz osoby spoza tego środowiska. Na dodatek państwo wypłacało nagrody finansowe za każdego zabitego wilka. Wierchuszka władz PRL z tamtych lat: W. Gomułka, J. Cyrankiewicz, B. Bierut i podlegli im przedstawiciele resortów siłowych - niemal wszyscy polowali. Byli myśliwymi i ze spokojem utrzymywali taki stan rzeczy. To jeden z najlepszych dowodów na to, że szacunek do zwierząt ze strony myśliwych istnieje jedynie w formie gadanej fikcji.

no image

Kalendarz łowiecki z sezonu 1957/58, (zb. aut.) Na uwagę zwraca brak wilka na liście - jako że od końca wojny, aż do 1974 roku był wyjęty spod prawa, tzn. mógł go tępić w dowolnej ilości każdy kto chciał. Widać też długi okres polowania na lisy: od 16 maja do 10 lutego. Co wtedy było pretekstem do ich nieustannego zabijania? - Traktowanie go jako szkodnika (tak było przed wiekami i tak jest teraz), oraz wysokie ceny futer. Obecnie pseudoargumentem w myśliwskiej narracji jest "nadmierna" liczba lisów z powodu wykładania szczepionek od wścieklizny.

Niektórzy powiedzą, że w przypadku jeleniowatych, okres polowania na kozy sarny i łanie (15 października - 15 stycznia), oraz na daniele (1 września - 15 stycznia) jest obecnie optymalny, ponieważ obejmuje on co prawda okres ciąży, lecz w stanie, tzw. ciąży przedłużonej (diapauzy). Występuje ona u tych gatunków, które odbywają ruję latem. Wtedy dochodzi do zapłodnienia, ale zarodek hamuje rozwój w fazie blastocysty. Dopiero w końcu grudnia ponownie zaczyna rozwijać się, aż dojrzeje do porodu.
Ponieważ jeleniowate są cenne gospodarczo zdecydowano się właśnie na takie rozwiązanie. W innym bowiem przypadku, gdyby chcieć uniknąć strzelania ich przez całą ciążę, musiano by to robić w czasie początku odchowu młodych, aż do chwili ponownych godów, zatem - sarny od maja do sierpnia, łanie - od maja do końca września (rykowisko), daniele - od maja do końca października (bekowisko). Zasada odstrzału samic z młodymi jest taka, że najpierw strzela się cielę, a potem matkę. Strzał w odwrotnym porządku jest jak by nie patrzeć nieetyczny, ponieważ w tamtym okresie młode nie są jeszcze na tyle samodzielne, aby poradzić sobie bez matki. Także najważniejszym argumentem przemawiajacym za utrzymaniem aktualnego okresu ochronnego ww. gatunków jest to, że cielęta słabo wyrośnięte nie przedstawiają wielkiej wartości dla człowieka.

A co można powiedzieć o polowaniu na te gatunki, które praktycznie nie mają żadnego znaczenia gospodarczego, np. kuny? Wolno je strzelać od 1 września do 31 marca - czyli przez całą ciążę. Jakie jest tego usprawiedliwienie? W jednym z numerów "Łowca Polskiego" przeczytałem kiedyś, że (parafrazując) "kuny należy eliminować, bo sieją spustoszenie w populacjach ptaków śpiewających." Podobne zdanie na ten temat ma wielu innych myśliwych. Jednakże kuny to nie jedyne drapieżniki polujące na ptaki. Koty domowe, których - śmiało mogę powiedzieć - rzesza jest daleko liczniejsza niż populacja kamionek i kun leśnych razem wziętych. Mimo to prawo zabrania ich odstrzału, myśliwi zaś nie kwapią się w staraniach by je przywrócić. Powód jest jeden - nie chcą zadzierać z armią miłośników kotów. Poza mającymi wiedzę zapaleńcami, kamionek i tumaków nikt nie broni, mimo że są gatunkiem rodzimym. Dlatego myśliwym najłatwiej uderzyć w to, co nie ma żadnej osłony.

Rzeczony tekst nie wyczerpuje tematu. Chcąc dokładnie wytłumaczyć powody, dla których potępiam zabijanie ciężarnych samic, musiałbym rozpatrywać każdy gatunek łowny z osobna i demontować zależności wg których myśliwi usprawiedliwiają takie postępowanie. Tam, gdzie trudno znaleźć właściwe rozwiązanie (nie z winy myśliwych), naświetliłem jak sprawa wygląda - pisząc o jeleniowatych. Natomiast reszta powinna wystarczyć, aby w dyskusji wykazać konkretne przejawy obłudy myśliwych co do empatii wobec zwierząt. Oczywiście ich hipokryzja jest widoczna również w innych dziedzinach łowieckiego rzemiosła - co sukcesywnie będę obnażał w kolejnych publikacjach.

Beria, 09-II-2022